Historia

Tajemnica Doktora P. – dokończenie, 1984 r.

Ziemia Gorzowska
3 września 1984 rok

Tajemnica Doktora P. – dokończenie

Lekiem doktora Podbielskiego leczą się ludzie znani i mniej znani, ludzie od łopaty i od pługa, posiadacze tytułów naukowych i „prostaczkowie”. Od lat to samo. Nikt (on sam także nie jest w stanie tego uczynić) nie może powiedzieć dokładnie, w ilu przypadkach lek okazał się pomocny, a w ilu zawiódł. Doktor Podbielski dowiaduje się o tym (czy TP komuś pomógł) najczęściej przez przypadek. Ktoś przyjeżdża do Międzyrzecza z dalekich stron Polski, opowiada, lub o kimś z rodziny, kto w krytycznej sytuacji, po zastosowaniu legendarnego TP poczuł się lepiej lub wyzdrowiał, mimo że oficjalna medycyna niewiele czyniła nadziei. Doktor pisze list, prosi o relację. Z tych listów „swoich” pacjentów mógłby skompletować cały tom wzruszających opowieści, w których motyw wdzięczności, podzięki i ulgi w konkretnych przypadkach przewija się pospołu z fachowymi lub prostymi opisami cierpień, chorób, o jakich często zdrowy człowiek nie ma pojęcia. O tym, że komuś pomógł, doktor Podbielski dowiaduje się niejednokrotnie dopiero po wielu latach.

Wiosną 1982 zgłosiła się do niego kobieta z Białobrzegów koło Warszawy z prośbą o leki. O niezwykłej skuteczności TP wie bo ma znajomego, który cztery lata temu zachorował na raka płuc. Rodzina nie zgodziła się na operację. Niech on do mnie napisze – powiedział doktor, kiedy dowiedział się, że człowiek żyje, jak mu powiedziano dzięki TP. Wkrótce otrzymał list:”…serdecznie dziękuję… Chcę Panu serdecznie podziękować za utrzymanie mnie przy życiu. W 78 roku po 3-miesięcznym leczeniu w szpitalu raka płuc, lekarze nie widzieli innego leczenia, tylko operacją. Córka nie wyraziła zgody na operacje. Przywiozła mnie wycieńczonego do pana doktora i zacząłem brać regularnie leki (TP – przyp. BS). Po czterech miesiącach poczułem ulgę w klatce piersiowej, nie brakowało mi już powietrza…

… W warunkach, w jakich żyjemy, powinniśmy leczyć się mikroelementami, gdyż na inne nas nie stać… Gdybym miał dostęp do środków masowego przekazu, mówiłbym o tym w każdym dzienniku z własnego przekonania. Mam dowód mojej choroby…”

Swego czasu na raka płuc zachorował sołtys jednej ze wsi w okolicach Międzyrzecza. Po długim leczeniu dokonano w szpitalu otwarcia klatki piersiowej, po czym wezwano rodzinę: człowiek miał przed sobą dwa tygodnie życia. Chwytając się ostatniej szansy, rodzina poczęła mu więc dawać lek TP. Sołtys żył jeszcze sześć i pół roku.

Przyznam się, że pisząc o tych przypadkach czuję wewnętrzne opory. To prawda. To wszystko prawda. Nie da się zakwestionować oczywistych dowodów na skuteczność TP, jeśli znajdujący się często w stanie beznadziejnym ludzie, po zastosowaniu tego leku odzyskiwali zdrowie. Ale też zdaję sobie sprawę z tego że pisząc o tym, wśród wielu, którzy aktualnie cierpią, wyzwalam być może nadzieje zupełnie nieuzasadnione. Powtarzam więc to, co już wcześniej napisałem: nie ma cudownego leku i człowiek zawsze w alce z chorobą, w tym lub w innym momencie, będzie ponosił klęski. Ale też w walce z chorobą będzie próbował wszystkich środków, które wyzwolą w nim trochę nadziei. I to jest naturalne. Będzie imał się wszystkiego, co pomoże mu zwalczyć ból i cierpienie.

Fakt, że dla wielu takim środkiem stał się lek Podbielskiego, jest nie do podważenia. To po prostu obiektywna prawda, której nie da się zaprzeczyć: są historie chorób, dowody, ludzie, którzy je potwierdzają własnym doświadczeniem. Są autorytety naukowe, które temu nie zaprzeczają, bo zaprzeczyć nie sposób. Sam także wybrałem się do doktora Podbielskiego tylko jako reporter, ale w charakterze „królika doświadczalnego”. Było to w pierwszej połowie czerwca 1980 roku. Wtedy zacząłem leczyć dość duży, czterocentymetrowy wrzód na żołądku. Po dwóch i pół miesiąca, nie przerywając pracy czuję się znakomicie. Mimo zmęczenie, dziennikarskiej „nerwówki” (to normalne), nie odczuwam już żadnych dolegliwości żołądkowych, jakby nie było żadnej spawy . Systematycznie piłem TP i miesiąc w tym czasie zażywałem różne, przepisywane przez lekarza w takich okolicznościach tabletki. Ale mój przypadek, moje wyleczenie to żadna rewelacja w porównaniu z przypadkami, o których wspominałem w poprzednich odcinkach trzeba reportażu. Osobiście pozwoliło mi to sprawdzić, na sobie doświadczyć, działania leku TP. W tym celu wybrałem się do doktora Podbielskiego i cel ten chyba osiągnąłem. Ale to, powtarzam, drobiazg w porównaniu z tymi licznymi przypadkami różnych postaci raka, wobec których oficjalna medycyna okazała się bezradna i które wy leczone zostały tym właśnie specyfikiem.

Dlaczego tego leku nie zna w aptekach? Co sądzą o nim naukowcy, do których ze swoim specyfikiem zwracał się doktor Pod bielski. Na ten temat można by już zapisać następny cykl reportaży. W roku 1975 w „Dzienniku Ludowym” ukazała się publikacja, w której wypowiada się o leku TP sławny krakowski hematolog, orędownik sprawy zastosowania mikroelementów w leczeniu, Julian Aleksandrowicz „Doktor Podbielski uczciwie przedstawił mi swoje leki, proponując zastosowanie ich moim pacjentom. Analizę tych specyfików przeprowadził Instytut Ekspertyz Sądowych i wynikało z niej, że zawiera ją one w określonych proporcjach bio-pierwiastki jak: kobalt, cynk, magnez itp. Niestety prób klinicznych nie mogłem przeprowadzić, ponieważ leki proponowane przez doktora Podbielskiego nie otrzymały przewidzianego przez Instytut Leków do puszczenia do stosowania ich w praktyce.

Wydaje się, że to szkoda, ponieważ znam kilka faktów, co prawda tylko z opowiadań osób trzecich – niemniej autorytatywnych – kiedy kuracja doktora Podbielskiego pomogła, nigdy zaś nie zaszkodziła. Uważam, że żadna inicjatywa, która zmierza do niesienia ulgi cierpiące mu, nie powinna być potępiana. zwłaszcza, gdy my, lekarze, jesteśmy bezsilni. Pasteur też nie bał przecież lekarzem, a wiemy, że medycyna wiele tu zawdzięcza”.

Jednym z tych ludzi, którzy od lat z wielką życzliwością współpracują z doktorem Podbielskim, jest między innymi docent Stanisław Grabiec, kierownik pracowni biochemii i biofizyki Zakładu Parazytologii PAN w Warszawie. Parę jego opinii przytoczę za reportażem Krzysztofa W Kasprtyka „Mikroelementy Podbielskie go”; który swego czasu ukazał się w „Ekspresie reporterów”.

* Widzi pan, u Podbielskiego to właśnie praktyczne, a nie naukowe podejście spowodowało, że tyle instytucji, tyle urzędów, od niosło się do niemo tak negatyw nie. A przecież Podbielski jest człowiekiem, który starał się odpowiedzieć na pytanie, jaki jest mechanizm oddziaływania preparatu na organizm.
* Jego specyfiki to nie są jakieś preparaty przeciwko konkretnym jednostkom chorobo wym, tylko służą zwiększaniu odporności organizmu.

* Oczywiście, jest też sporo ludzi, którym TP nie pomogły, zwykle w przypadkach daleko zaawansowanego nowotworu. Mam kolegę, u którego stwierdzono nowotwór złośliwy gardła. Przed naświetleniami podawano mu systematycznie preparat Pod bielskiego. I wszyscy, lekarze też, byli jednym zaskoczeni. Bowiem zawsze w wypadkach naświetleń obserwuje się dosyć drastyczne objawy choroby popromiennej, a u mego kolegi one w ogóle nie wystąpiły. Nie tylko dobrze zniósł tę metodę leczenia, ale wrócił do domu, jest . szczęśliwy i pracuje. W dużej mierze zawdzięcza to preparatom Podbielskiego.
Jest to zatem lek, który pomaga, stymuluje proces leczenia i nigdy nie szkodzi, jak stwierdził profesor Aleksandrowicz. Jeśli tak, to (powtarzam) dlaczego dok tor Tadeusz Podbielski nie może wprowadzić go w obieg oficjalny. Tu znów powołam się na wspomnianą publikację w „Ekspresie reporterów”, bo dzienni karz zasięgał opinii ludzi kompetentnych:

* Docent Grabiec: „Kto się tym zainteresuje? Podbielski rozmawiał z „Polfą” Na temat podjęcia produkcji, ale .. Gdyby dyrektor fabryki zgłosił gotowość produkcji, przygotowałby atesty do Instytutu Leków… Technologia jest prosta. Urządzenia do ampułkowania i rozlewania – mają. Sterylne przygotowanie materiału – robią to zawsze. Więc problem technologiczny dosłownie żaden. Tylko kwestie organizacyjne”.

* Jeden ze znanych polskich onkologów, zastrzegając sobie anonimowość wypowiedzi, powiedział na ten temat, iż klinika państwowa nie podejmie współpracy z prywatnym wytwórcą leku. To może rozważyć tylko Instytut Leków; w normalnych klinicznych warunkach nie nożna z takim lekiem eksperymentować. Polska ma jeden z najsurowszych systemów rejestracji leków na świecie, dzięki czemu uniknęliśmy jak dotąd, różnych tragicznych konsekwencji pochopnych decyzji, jak to było np.:. z thalidomidem na Zachodzie;

* Procedura jest bardzo skomplikowana: lek najpierw sprawdzić trzeba w eksperymentach ze zwierzętami, później na losowo wybranych grupach chorych; badania są tak trudne, że bez przemysłu farmaceutycznego żaden lekarz klinicysta się ich nie podejmie, ponieważ to przemysł właśnie ocenia wiele istotnych parametrów leku. Innymi słowy: potrzebny jest oficjalny producent i żmudne badania.

Doktor Podbielski ma ciągle na dzieję, że sprawa kiedyś wresz cie ruszy z miejsca. Że ten zaczarowany krąg niemożności, oporów, zbywania go obietnicami lub byle czym zostanie w końcu przełamany. Ale musiałaby się tym z pełnym zaangażowaniem zająć jakaś oficjalna instytucja. Dok tor chwyta się każdej, nawet małej szansy. W czasie rozmowy ze mną powiedział, że ostatnio jego lekiem leczy się jeden z wiceministrów: może on pomoże? Resort, którym kieruje, może dużo. Ale takich „nitek” nadziei jest wiele. Jak do tej pory, kończy się na niedotrzymanych obietnicach:, życzliwych opiniach i to wszystko.

Nie ma mocnych… Może znajdą się teraz, kiedy w wyniku stanu wojennego można działać szybciej i konsekwentniej? To jest kwestia podjęcia konkretnej decyzji i wszczęciu rzeczowych badań, które są nieodzowne, sprawa przypisania tego tematu pro gramowi do walki z chorobami nowotworowymi; znalezienia państwowego producenta i zainteresowania specyfikiem Podbielskiego Instytutu Leków, czy bo ja wiem, kogo jeszcze? Wiem, że ten reportaż niczego w tej sprawie nie „załatwi”, lecz maże skłoni kogoś do zbadania sprawy dogłębnie nie, tak jak ona na to zasługuje. Może. Takie przypadki się zdarzały.
A póki co, doktor Tadeusz Podbielski, wiceprzewodniczący za rządu koła ZBoWiD w Międzyrzeczu oprowadza mnie po tamtejszym rejonie umocnieni z okresu II wojny światowej, barwnie opowiada o radzieckiej ofensywie 1945 roku, prowadzi do domu rodziny kombatantów, z którą od dawna utrzymuje bliskie kontakty…

A pani Zofia oczekuje na gości: za chwilę zebranie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Oboje mają dużo pracy, nigdy nie mają czasu się nudzić, Mają w sobie wielki ładunek optymizmu, życzliwości dla ludzi i ciągle nie słabnącą ciekawość dla świata, środowiska, w którym żyją oraz jego drobnych i ważnych spraw. Kochają ich tutaj. Swoim aktywnym, twórczym życiem za służyli sobie na szacunek i ludzką życzliwość. Jutro, pojutrze, jadą do Warszawy. Ktoś o nich przygotowuje film dla telewizji. Bo Podbielscy to już prawie instytucja.

Bronisław Słomka

Przeczytaj więcej historii