Na tropie metamedycyny, 1978 r.
Kierunki
16-04-1978
Artykuł oryginalny na samym dole.
Na tropie metamedycyny
Orzeczenie lekarskie nie pozostawiało żadnych wątpliwości: tumor trunci cerebri. Chora opadała z sił, miała podwójne widzenia, bóle głowy, trudności w połykaniu… Przy najmniejszym poruszaniu następowały torsje…
W 1962 roku profesor napisał list do jej ojca:
„… pragnę Pana powiadomić, że pani M. przebywa nadal w Zakładzie Rentgenoterapii (…)
Niestety, nie mogę powiedzieć nic pocieszającego w całej tej ciężkiej sprawie (…) choroba, niestety, postępuje i chociaż powoli, to jednak objawy chorobowe stale się nasilają…”
Nasiliły się do tego stopnia, że chorą, już całkowicie bezradną, umieszczono w zakładzie prowadzonym przez siostry zakonne. Bóle głowy nie ustępowały, podwójne widzenie uniemożliwiało jakąkolwiek czynność, szczególnie czytanie i pisanie, a pani M. była młodym pracownikiem naukowym. Wszystkich opuściła nadzieja; złośliwy nowotwór mózgu rokował jak najgorsze przypuszczenia na przyszłość.
Doktor nauk weterynaryjnych – Tadeusz Podbielski zaaplikował jej wówczas swój „kobaltowy preparat”, lek sporządzony z tzw. mikroelementów.
Już wkrótce nastąpiła niewielka poprawa
W 1963 roku profesor S. Pisał ponownie do ojca chorej pacjentki: „(,,,) Zawiadamiam, że w dniu 9 bm. Zbadałem córkę Pana, panią M. Muszę od razu powiedzieć, że stan jej zdrowia jest obecnie wyraźnie lepszy (…). Przypuszczam, że cała ta choroba, jest stwardnieniem rozsianym (SM), a nie sprawą nowotworową. Gdyby to był guz, stan córki byłby obecnie gorszy, a nie lepszy niż w maju ubiegłego roku (…)”
Rzeczywiście, okazało się, że nie był to złośliwy nowotwór mózgu; pani M. cierpiała na SM. Ale i w jednym, i w drugim przypadku skazana była na śmierć. Doktor Podbielski przedłużył jej życie. Przedłużył jej życie, ale nie skazał na wegetację, na leżenie w łóżku, przy całkowitym traceniu zdolności poruszania się, czytania, pisania…Zaczęła wracać do zdrowia, podjęła pracę naukową. W 1968 roku Instytut Historii PAN wydał jej rozprawę habilitacyjną „Kronikę Piotra z Duisburga”, której patronował prof. Manteuffel. Na pierwszej stronie grubawej, w ciemnej okładce wydanej książki figuruje dedykacja: „Szanownemu Panu Doktorowi Tadeuszowi Podbielskiemu – wdzięczna pacjentka”.
Pierwsze orzeczenie lekarskie okazało się błędne, drugie – nie. Diagnoza w tym wypadku nie jest jednak najważniejsza; zarówno złośliwy nowotwór mózgu, jak i stwardnienie rozsiane nie rokują powrotu do zdrowia. Ale musiał już wtedy zastanawiać fakt, że „cudowny lek dr. Podbielskiego” spowodował – nie, nie uzdrowienie całkowite – to było niemożliwe! – lecz tak intensywne wzmocnienie organizmu, że wyniszczona i początkowo bezradna kobieta okazała się zdolna do napisania trudnej pracy habilitacyjnej, a podarowanej jej lata życia spędziła aktywnie, w pełni sprawna fizycznie i umysłowo.
Preparat dr. Podbielskiego opiera się głównie na tzw. mikroelementach. W związku z wywiadem, udzielonym przez dr. Podbielskiego radzieckiej dziennikarce, prof. J. Wieńczikow stwierdził na łamach „Izwiestii”: „Dla zachowania normalnego funkcjonowania organizmu potrzeba zwykle niewielkiej ilości mikroelementów, lecz przy zachorowaniach zapotrzebowanie na mikroelementy wzrasta. Stąd nasuwa się wniosek: dlaczego by nie stosować mikroelementów w celach leczniczych?”
Kartoteki umarłych
O doktorze Podbielskim prasa pisała niejednokrotnie : „Głos Wielkopolski” w 1966 roku – „Kim jesteś, doktorze P?” , „Polityka” w 1975 roku – „Krajobraz z dwugłowcem”. Józefa Radzymińska w piśmie przeznaczonym dla Polonii zagranicznej swojemu artykułowi dała entuzjastyczny tytuł: „Tysiące ludzi zawdzięcza mu zdrowie i życie”. Czy była w tym przesada i dziennikarska egzaltacja?
Kiedy nazwisko dr. Podbielskiego obiegło już pół Polski i kawał świata, zwrócono się z prośbą o wywiad do wybitnego internisty i hematologa krakowskiego, prof. dr. Juliana Aleksandrowicza. Warto w tym miejscu zacytować zarówno pytanie dziennikarza, jak i odpowiedź Profesora.
„ – Nie tak dawno prasa przedstawiła sylwetkę Tadeusza Podbielskiego, doktora weterynarii, który stosuje mikroelementy w leczeniu ludzi, z dobrym podobno niejednokrotnie skutkiem. Co sądzi Pan na ten temat?
– Jestem zdania, że nie ma nieuleczalnych chorób, jest tylko ograniczona wiedza medyczna. Świadomi tego niedostatku wiedzy, my, lekarze, nie powinniśmy być zarozumiali. Doświadczenie czerpane z historii medycyny dowodzi, że ogromną rolę odgrywa nie tylko naukowa weryfikacja, ale i wiedza empiryczna
Józefa Radzymińska:
– Doktor Podbielski pokazuje mi prospekty pochodzące z Urugwaju. Działa tam pewien farmaceuta, nazwiskiem Federico Diaz. On to spreparował lek, w skład którego wchodzi między innymi właśnie kobalt. Lek ten zalecany jest w wypadkach nowotworów złośliwych, przy ogólnym osłabieniu, przy chorobach nerek i dróg trawiennych. Doktor cieszy się, że jakiś jego daleki kolega doszedł do podobnych wniosków, choć z pewnością nie może się jeszcze poszczycić tysiącami tak radykalnych, niezwykłych uzdrowień, jak nasz polski lekarz. Urugwajczyk miał kłopoty z władzami, które zakazały mu praktyki i leczenia, jako że był tylko farmaceutą, a nie lekarzem medycyny, więc utworzył „Fundation Federico Diaz”; w ten sposób nie wyrzekł się pomagania cierpiącym. Władze skapitulowały, bo czasem paragraf musi umilknąć przed życiem, zwłaszcza tym uratowanym…”
Artykuł Radzymińskiej okazał się artykułem proroczym. W kilka lat później doktor weterynarii Tadeusz Podbielski stanął przed sądem w Zielonej Górze, bowiem prawo nasze nie zezwala na uprawianie praktyk medycznych ludziom nie posiadających odpowiednich uprawnień. Prokurator grzmiał na temat społecznej szkodliwości jego działania. Oskarżony bronił się sam, bez pomocy adwokata.
Przesłuchano mnóstwo świadków. Tych uleczonych, wobec których medycyna okazała się bezradna.
Uzasadnienie wyroku uniewinniającego brzmiało nad wyraz interesująco:
„(…) Rewizja prokuratora nietrafnie przywiązuje wielką wagę do opracowania znajdującego się w aktach, sporządzonego przez prof. dr. Med. Jasińskiego, który nie jest w stanie kategorycznie wypowiedzieć się, aby stosowane przez oskarżonego pierwiastki śladowe w postaci kobaltu i innych mikroelementów wpływały szkodliwie na zdrowie człowieka. Takiego stwierdzenia nie można oprzeć opinii zespołowej, albowiem z dopisku pod tą opinią wynika, że sprawa stosowania mikroelementów i ich wpływów na wzrost nowotworów jest otwarta i ze istnieją podstawy do naukowego zbadania hipotez lekarza weterynarii Podbielskiego.”
A jedna na naukowe badania musieliśmy długo czekać. Zbyt długo. Medycyna stawiała opór i nie wiadomo, dlaczego?
W jednym z wojewódzkich szpitali kilka lat temu przeprowadzono swoisty eksperyment. Ludzi skazanych na nieuchronną śmierć, w ostatnim stadium raka płuc, podzielono na dwie grupy – jednych leczono „tradycyjnie”, drugim podawano preparat Podbielskiego. Wyniki eksperymentu były, chociaż przeprowadzonego na niewielką skalę, okazały się zachęcające. Chorzy, którzy zażywali lek sporządzony z mikroelementów, wykazywali – jak to zostało sformułowane w oświadczeniu lekarskim – „większy komfort przeżycia i samego zgonu”. Ciekawe jest również ostatnie stwierdzenie, dotyczące eksperymentu : „Zbyt krótki czas obserwacji nie pozwala na wnioskowanie w sprawie przeżycia”.
Lek posiada więc jakieś skuteczne działanie, nawet jeżeli polega ono, tylko na złagodzeniu procesu choroby. Czy posiada również inne działanie?
Oto przypadek pana T. Ch. z Warszawy: „W szpitalu bielańskim ;poinformowano mnie, że mam nowotwór złośliwy i że konieczna jest szybka operacja dla ratowania życia, jednak warunkiem przystąpienia do operacji jest moja zgoda na amputację nogi. (…) Po tygodniowym pobycie w szpitalu wyszedłem na własną prośbę i rozpocząłem leczenie w domu. Przyjmowałem mikrosole dr. Podbielskiego, TP-1 i TP-2, robiłem intensywne okłady z TP-2…
Kontrola rtg w kwietniu i czerwcu wykazała, że nowotwór został zatrzymany w rozwoju, nie wykazuje ekspansji, a nawet są objawy częściowego cofnięcia się, zalania nową tkanką kostną. Nie przerywam kuracji…”
Rozmawiałam ostatnio z panem T. Ch. Powiedział, że jego leczenie opiera się w dalszym ciągu głównie na lekach Tadeusza Podbielskiego. Pracuje. Nie poddał się operacji. Od czasu pobytu w szpitalu bielańskim, kiedy zapadła decyzja o amputacji, upłynęło już kilka lat.
Z listu do dr. Podbielskiego:
„Po pierwszym badaniu kontrolnym w Gliwicach orzeczono, że mój stan jest beznadziejny. (…) Po półrocznym używaniu Pana leków pojechałam na kontrolę do Gliwic. Mojej kartoteki szukano wśród zmarłych. Lekarze stwierdzili, że choroba ustąpiła całkowicie. Po przyjściu do zdrowia podjęłam pracę zawodową . Pracuję już siedem lat…J.K. Świebodzin”.
Czy w Gliwicach zainteresowano się „cudownym” uzdrowieniem pacjentki? Tak! Ale to zainteresowanie minęło szybka. Trudno dociec, dlaczego. Może diagnoza była błędna i w tej sytuacji uznano sprawę za zbyt błahą, aby zając się preparatem Podbielskiego?
Paradoksalne, bo przecież nawet w uzasadnieniu wyroku sądowego znalazł się fragment mówiący o podstawach do naukowego zbadania hipotez lekarza weterynarii.
Zaczęło się od zwierząt
Od zwierząt zaczęło się właściwie wszystko. Praktykując przez całe lata, Podbielski zaobserwował, że zachodzą bardzo istotne związki między nasyceniem ziemi w tzw. pierwiastki śladowe a hodowlą bydła. Tam, gdzie ziemia byłą „jałowa”, tzn. uboga w mikroelementy, często występowało zjawisko karłowacenia i marnienia zwierząt. Po zaaplikowaniu im swojego preparatu sam był zaskoczony zmianą, jaka zachodziła: zwierzęta nabierały wagi, stawały się, mówiąc potocznym językiem, „wzorowym okazem zdrowia”.
Zaczął publikować artykuły na ten temat i początkowa nie trafiał na żadne przeszkody.
Razem z Romanem Gąsiorowskim i Henrykiem Rozynkiem przeprowadził doświadczenie, polegające na podawaniu mikroelementów zwierzętom cierpiącym na brodawczycę skóry. Wyniki były doskonałe. W przeciągu dwóch tygodni stwierdzono u zwierząt poprawę kondycji i apetytu, po 4 tygodniach brodawki zaczęły wysychać, rogowacieć i pękać, a następnie odpadać. Po 6 tygodniach leczenia pozostały już tylko blizny.
Wszystko to jednak odnosiło się do zwierząt. Podbielski poszedł dalej – czy mikroelementy nie staną się również skuteczną terapią w odniesieniu do człowieka?
Właściwa kompozycja?
Sam mówi o sobie: – Nie jestem cudotwórcą. Nie wynalazłem rewelacyjnego leku, który uratuje ludzkość. Mój preparat przede wszystkim wzmacnia i uodpornia organizm. Na tym polega jego działanie…
Ogólne wzmocnienie organizmu za pomocą mikroelementów może już wkraczać w tę dziedzinę wiedzy, którą nazywamy immunologią. Powszechnie wiadomo, że komórki nowotworowe są rozpoznawane przez inne jako obce; podobnie dzieje się w przypadku przeszczepów. Rzecz charakterystyczna: Przeszczep bywa czasami odrzucany, tzn. odpowiedź immunologiczna jest na tyle silna, żeby nie zaakceptować obcej komórki. W wypadku nowotworu ta odpowiedź jest bardzo nikła, niewystarczająca dla odrzucenia nowotworu. Wysiłki badaczy i naukowców idą więc w kierunku takiego wzmocnienia ( w wypadku nowotworu) odpowiedzi immunologicznej, żeby go odrzuciła, tak jak odrzuca przeszczepione tkanki czy narządy.
Oczywiście, sprawa jest bardzo skomplikowana: umiejętne sterowanie procesami immunologicznymi polega bądź na wzmocnieniu, bądź na osłabieniu reakcji immunologicznej. Ale kto wie, może mikroelementy kryją w sobie tajemnice, nie rozpoznane jeszcze do końca naukę i medycynę? Przypadek pana T. Ch., o którym wspomniałam, wydaje się bardzo charakterystyczny, takich przypadków dr. Podbielski posiada podobno wiele. A gdyby nawet ten był pierwszy i ostatni i tak zasługuje na uwagę: medycyna nie powinna go zlekceważyć.
Może na wyrost dałam swojemu artykułowi tytuł: „Na tropie metamedycyny”. Wydaje mi się jednak, że Podbielski nie działa poza medycyną; wprost przeciwnie, uznaje ją w pełni, sięga tylko czasami trochę głębiej, niż uczyniono do tej pory; wprowadza mikroelementy jako środek wzmacniający chory organizm, ale równoległy do innych, stosowany przez medycynę. Nie jest lek „cudowny”, mikroelementy są nauce od dawna znane, jak również znany jest ich wpływ na organizm człowieka. Nie został tylko ustalony ich właściwy zestaw i dawka, jaką chorzy mogą zażywać w poszczególnych przypadkach.
Jednym z pacjentów dr. Podbielskiego był Melchior Wańkowicz. Niezwykle żywotny, zdawał sobie sprawę ze swego stanu. Poprosił o dwa lata życia. Żył – trzy. Pozostała jeszcze dedykacja na pierwszej stronie „Monte Casino”:
„Panu Tadeuszowi Podbielskiemu – wdzięczny za trzyletnią, życzliwą opiekę – Melchior Wańkowicz”.
Tajemnice medycyny
Prof. dr. Julian Aleksandrowicz powiedział w wywiadzie, że nie ma nieuleczalnych chorób; istnieje tylko ograniczona wiedza medyczna. Jest to potwierdzenie, pod którym podpisałby się z pewnością większa część naukowców. Żaden z uczonych nie zaprzeczy istnieniu czegoś, czego sam nie doświadczył, o czym nie wie, i czego nie odkrył. Może tylko powiedzieć, ze istnieją hipotezy, które należy sprawdzić, zbadać, udokumentować.
Medycyna czasami okazuje się bezradna.
Wydaje się, że stanowi tę dziedzinę wiedzy, gdzie teoria często wyprzedza praktykę; więcej – nie zawsze się z tą praktyką pokrywa. Konflikt lekarz – pacjent istniał od wieków. Konflikt ukryty, podskórny, nieuzasadniony. Lekarze również nie są cudotwórcami. Ale ludzie zagrożeni śmiertelną chorobą szukali zawsze pomocy wszędzie; stąd powstało pole do popisu dla wszelkiego rodzaju znachorów., oszustów, szarlatanów.
Jednak w sytuacji, w której medycyna w wielu jeszcze przypadkach błądzi po omacku, nie należy wszystkiego pociągać pod wspólny mianownik „znachorstwa”. Istnieją liczne przypadki, kiedy chory sam zwalczał groźną chorobę – żaden z lekarzy nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jakie procesy zaszły w organizmie, powodując „cudowne” uzdrowienie.
Nie łudźmy się; medycyna nie przeżywa swojego apogeum. Chociaż poszła naprzód i uwolniła ludzkość od wielu chorób, daleko jej do ostatniego słowa. W tej sytuacji wszystko, co nasuwa wątpliwości, czy wręcz przeciwnie – zakrawa na sensację, często zresztą nieuzasadnioną, wymaga uwagi i szczegółowego przebadania.
Do pisania tego artykułu sprowokował mnie czysty przypadek. Jeden z moich znajomych cierpi na ciężkie schorzenie: carcinoma recti. W szpitalu podjęto decyzję – operacja. Nie zgodził się. Wyszedł ze szpitala na własne żądanie. Od kilku tygodni pozostaje pod opieką Tadeusza Podbielskiego. Ustały męczące objawy chorobowe. Przybrał na wadze. Upoważnił mnie do opisania historii jego choroby.
Ponieważ jest to sprawa kilkutygodniowa, nie podejmuję się wysnuwania jakichkolwiek wniosków. Sam Podbielski twierdzi, że miał kilka takich wypadków i leczenie skończyło się pomyślnie.
A więc – nadzieja?
Lidia Klimczak