Historia

Tajemnica Doktora P., 1982 r.

Ziemia Gorzowska
27 08.1982
poz32

Artykuł oryginalny dodany na samym dole.

Tajemnica Doktora P.

Jakim prawem?
Sensacja niosła się w świat
Musieli ratować się ucieczką
Serdecznie dziękuję za pomoc – pisze lekarz z Łodzi
Przed sądem
Obiecanki cacanki
Próby w małym szpitaliku
Gdyby doktor P. był instytucją …

Niepowodzenie pierwszej, podjętej w roku 1955 próby wyjścia z lekiem TP z etapu własnych, prywatnych doświadczeń i eksperymentów w świat oficjalnej medycyny, nie załamało doktora Podbielskiego. Można powiedzieć: nie miał na to czasu, ani warunków, aby się załamać. Nie pozwalali mu na to coraz liczniej zgłaszający się po lek chorzy, a przede wszystkim wyniki, jakie osiągał. Te wyniki ciągle powodowały, że fama rosła, że o Podbielskim zaczęły krążyć legendy. Wiele w tych legendach było zrozumiałej sensacji, pewnie przy okazji sporo także zmyślania. Wszystko to jednak wynikało z naturalnej dla człowieka znajdującego się w krytycznej sytuacji zdrowotnej potrzeby wiary w skuteczność terapii czy leku . TP doktora Podbielskiego dawało taką wiarę, umacniało ją ewidentnymi przypadkami wyleczeń raka, z którymi nie mogła sobie poradzić oficjalna medycyna.

Każdy taki przypadek zaskakiwał lekarzy i musiał tworzyć nowe mity, nowe legendy i nie można się temu dziwić. Jedni patrzyli więc wówczas na Podbielskiego z podziwem, a wielu z uczuciem zawiści. „ Jak to? – mówili ci ostatni. – Weterynarz, a zabiera się do leczenia ludzi? Jakim prawem? ” Te zawiść w niektórych głowach podsyciły niejako w sposób niezamierzony liczne publikacje prasowe o doktorze Podbielskim, które zaczęły się pojawiać w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Podobnie, jak to było w moim przypadku, także wówczas, dwadzieścia kilka lat temu, przyjeżdżający do Podbielskiego Dziennikarze byli nieufni, pełni sceptycyzmu. Wielu uruchomiło przy tym machinę prywatnego śledztwa, aby opisać sprawę możliwie obiektywnie i krytycznie. Jeden z pierwszych dziennikarzy, redaktor G., który przyjechał do Międzyrzecza, a konkretnie do lekarza weterynarii Podbielskiego na początku 1956 roku z Poznania, zebrawszy różne opinie o Podbielskim, poszedł jeszcze na wszelki wypadek do miejscowego sekretarza partii, aby i jego zapytać, co sądzi o człowieku i o tym, że oprócz zwierząt leczy on także ludzi. – Ten lekarz, towarzyszu sekretarzu, zamiast bydło leczyć, to on jeszcze ludzi leczy? I co wy na to? – Co ja na to? A wiecie co? – odpowiada sekretarz. – Prawdę mówiąc, on i mnie pomógł. Leczyłem się w Poznaniu i nic, dalej było niedobrze. No to Podbielski dał mi swoje lekarstwo. I patrzcie, towarzyszu redaktorze, ja jestem zdrowy i pracuję.

Czy trzeba było lepszej opinii? Pod koniec marca 1956 ukazują się więc w poznańskim „Głosie Wielkopolskim” trzy artykuły Jana G. O Podbielskim i jego leku. Po roku następne. Także w „Gazecie Zielonogórskiej”. Dziennikarz pisał : „Do Międzyrzecza jechałem bez przekonania. Zanosiło się na nudną rozmowę. A tymczasem…” Sensacja niosła się w świat. W jednym z pism dla Polonii zagranicznej dziennikarka pisze: „Tysiące ludzi zawdzięczało mu życie i zdrowie”. Do doktora Podbielskiego sypią się listy z Ameryki, Kanady… W roku 1969 „Panorama Północy” poświęca Podbielskiemu całą stronę. Jednym z pierwszych dziennikarzy, którzy zajęli się popularyzacją osoby i leku doktora Podbielskiego, był Henryk Ankiewicz z Zielonej Góry. Latem 1966 roku ukazał się w „Gazecie Zielonogórskiej” jego reportaż pod znamiennym tytułem: „Kim jesteś, doktorze P.?” Artykuły o Podbielskim ukazują się w prasie polonijnej w Stanach Zjednoczonych i w prasie radzieckiej. Autorka reportażu w 16 numerze „Kierunków” z 1978 roku pisze: „Do napisania tego artykułu sprowokował mnie czysty przypadek. Jeden z moich znajomych cierpi na ciężkie schorzenie (rak płuc – przyp. BS). W szpitalu podjęto decyzję: operacja. Nie zgodził się. Wyszedł ze szpitala na własne żądania. Od kilku tygodni pozostaje pod opieką Tadeusza Podbielskiego. Ustały męczące objawy chorobowe, przybrał na wadze… Upoważnił mnie do opisania tej historii…” Dwa lata temu obszerny reportaż o doktorze Podbielskim i historii jego leku TP ukazał się w popularnym „Ekspresie Reporterów” (Krzysztof W. Kasprzyk: „Mikroelementy Podbielskiego”).

Jedenaście lat temu w artykule zamieszczonym w „Życiu i Nowoczesność” zatytułowanym „Makro problem mikroelementów” pisał o tych problemach sam Tadeusz Podbielski. Te oraz dziesiątki innych publikacji, sprawiały, że liczba ludzi ustawiających się w kolejce po lek ciągle rosła. Przybywali nowi. Po pierwszych artykułach prasowych, np. tym „Kim jesteś doktorze P.?” państwo Podbielscy przeżyli w Międzyrzeczu istne trzęsienie ziemi. Ludzie wchodzili do mieszkania drzwiami i oknami. W końcu Podbielscy musieli rejterować do Warszawy, aby tam przeczekać nawałnicę. Tak jest niemal po każdej publikacji. Współczuję doktorowi Podbielskiemu i jego dzielnej małżonce, bo po ukazaniu się pierwszych odcinków mojego reportażu pewnie także nie mają w swoim domu spokoju. Próbowałem się tam dodzwonić, ale wnosząc po tym, że nikt nie odbierał telefonu przypuszczam, że i tym razem oboje umknęli do Warszawy, aby przeczekać szturm na swój dom. Nic na to, niestety, nie jestem w stanie poradzić. Wiem, że żadne moje apele nie pomogą. To jest zresztą cena, jaką płaci doktor Podbielski od wielu lat za swój wynalazek. Ale jej uciążliwość łagodzą te liczne dowody, że lek jest po prostu w wielu przypadkach pomocny. Piszą o tym w swoich listach do doktora Podbielskiego także specjaliści, lekarze medycyny, jak np. doktor Włodzimierz G. Z Łodzi. U jego teściowej w wieku 71 lat stwierdzono raka płuca: „Pragnę Pana powiadomić – pisze on w liście do Podbielskiego – że leki zalecone przez pana okazały się bardzo skuteczne. U naszej matki … z początkiem 62 roku radiologicznie były stwierdzone zmiany w lewym płucu z podejrzeniem raka. Ze względu na podeszły wiek bronchoskopii nie wykonano. Po roku przyjmowania leku nastąpiła znaczna poprawa w sensie obniżenia OB., polepszenia apetytu i samopoczucia chorej. W maju 64 r. na zdjęciu płuc zmian z okresu 62 r. nie stwierdzono. Serdecznie dziękuję za pomoc okazaną matce…”

Rosnąca z każdym rokiem popularność leku doktora Podbielskiego w czym, jak wspomniałem, znaczną rolę odegrały liczne publikacje prasowe, była przysłowiową belką w oku tych, którzy mu zazdrościli. Jak w każdym zawodzie, taka zawiść istnieje i daje o sobie znać także w tym światku. Przejawiała się w różny sposób. Byli tacy. Którzy mówili: Jakim prawem ten weterynarz bez uprawnień do leczenia ludzi ma tylu pacjentów? Byli i tacy, którzy pisali donosy gdzie trzeba i podgrzewali organa wymiaru sprawiedliwości, aby się wreszcie zajęły „aferą Podbielskiego” i ukarały weterynarza. No i po części dopięli swego. W 1966 roku zajęto Tadeuszowi Podbielskiemu ponad tysiące listów od pacjentów z Polski i zagranicy oraz spory notes z obserwacjami. Dwa lata trwały różne przesłuchiwania ludzi w Poznaniu. Starano się wychwycić przynajmniej jeden przypadek szkodliwego działania leku TP. Nie znaleziono. Sprawa w końcu trafiła do sądu. Były trzy rozprawy. Podbielski stawił się na nie bez adwokata. Sam się bronił. Bronili go ludzie, którym pomógł. Czy są uprawnienia do leczenia ludzi? – pyta się sędzia Podbielskiego. Nie ma – ten odpowiada, jestem tylko lekarzem weterynarii. Ale, proszę sądu, co ja mam robić, kiedy nawet lekarze, profesorowie kierują do mnie ludzi? Przekazał sądowi listę z nazwiskami profesorów medycyny, ale także listę instytucji, do których kołatał, aby zajęły się jego lekiem, nikt poważnie się nim nie zajął. To na pewno nie była dla sądu łatwa sprawa. Podbielski został uniewinniony. Sąd Wojewódzki w Zielonej Górze w uzasadnieniu wyroku z lutego 1968 roku stwierdził m.in.: „Umarzając postępowanie, Sąd I Instancji kierował się między innymi tym, że oskarżony działał bezinteresownie, nie żądając zapłaty za stosowane leki, że kierował się pobudkami humanitarnymi wierząc, że stosowane przez niego leki przynoszą ludziom ulgę, na co miał dowody w postaci licznych listów z podziękowaniami od chorych.

Rewizja prokuratora nietrafnie przywiązuje wielką wagę do opracowania znajdującego się w aktach…, sporządzonego przez prof. dr. Med. Jasińskiego, które nie jest w stanie kategorycznie wypowiedzieć się, aby stosowane przez oskarżonego pierwiastki śladowe w postaci kobaltu i innych mikroelementów, wpływały szkodliwie na zdrowie człowieka.

Takiego stwierdzenia nie można oprzeć na opinii zespołowej…, albowiem z dopisku pod tą opinią wynika, że sprawa stosowania mikroelementów i ich wpływów na wzrost nowotworów jest otwarta, i że istnieją podstawy do naukowego zbadania hipotez lekarza weterynarii Podbielskiego.
Jeśli w tej sytuacji aplikowane chorym mikroelementy przynosiły im ulgę (vide zeznania świadków) oraz liczne listy dziękczynne, a nawet recepty wystawione przez lekarzy chorym na specyfiki produkowane przez oskarżonego Podbielskiego i jeśli leczenie tych chorych poparte było doświadczeniami stosowanymi na zwierzętach, to trudno przyjąć, aby w działaniu oskarżonego mieściła się taka doza społecznego niebezpieczeństwa, by wymagała represjonowania oskarżonego …
Właściwością człowieka chorego, co jest powszechnie wiadomo, a w dodatku na raka, jest obrona swojego zdrowia wszelkimi środkami jakie są mu dostępne …”

Ta zakończona uniewinnieniem sprawa sądowa ani na chwilę nie przerwała działalności doktora. Ludzie w dalszym ciągu przyjeżdżają, on wydaje im swój lek, odjeżdżają, piszą listy, informują o swoim stanie. Wielu z tych ludzi znajdowało się pod kontrolą Instytutu Onkologii w Gliwicach. Wielu z nich doktor Podbielski zmuszał po prostu do systematycznych kontroli lekarskich. Picie roztworu TP to jedno, a stały kontakt ze specjalistyczną placówką to obowiązek. W ten sposób doktor wymusił na kilku pacjentkach, aby ponownie odwiedziły Instytut w Gliwicach, z którego zostały swego czasu wypisane. Tam zaś, ponieważ były to przypadki bardzo trudne, zdziwiono się, że kobiety te jeszcze żyją. One zaś opowiedziały o tym, że piją po prostu lek Podbielskiego i dlatego żyją. W Instytucie zainteresowano się Podbielskim. W 1957 roku dostał list podpisany przez dyrektora Instytutu dr. J. Ś.: „Dowiedziałem się, że leczy pan niektórych naszych chorych na nowotwory. W związku z tym byłbym wdzięczny panu za porozumienie się ze mną w sprawie stosowania metod leczenia”. Pojechał. Zabrał ze sobą wyniki badań i obserwacji.

– Panie doktorze – odpowiedziano mu. – Proszę nas nie przekonywać. My już jesteśmy przekonani na przykładzie naszych byłych pacjentek. Była to zachęcająca i rokująca ciekawe wyniki wizyta. Doktor Podbielski miał nadzieję, że tym razem sprawa jego leku ruszy wreszcie z martwego punktu. Zostawił w instytucie butelkę tego leku, aby mogli przeprowadzić odpowiednie badania. Obiecano mu, że takie badania zostaną przeprowadzone.

Minęło pół roku. Doktor Podbielski znów otrzymał pismo z Gliwic. Tym razem podpisane było przez doc. dr. med. H. G. Kierownika Zakładu Radiologii Nowotworów Instytutu Onkologii: Przepraszam, że dopiero teraz piszę w sprawie projektu badań doświadczalnych z mikropierwiastkami. Jednakże dopiero wczoraj przeprowadziłem rozmowę z profesorem Politechniki Śląskiej – Konopackim, który obiecał mi, że w ciągu najbliższych miesięcy Politechnika Śląska dostarczy nam soli kobaltu, miedzi i żelaza w formie bardzo czystej. Mam nadzieję, że wtedy, a więc prawdopodobnie jeszcze w tym roku, ustawilibyśmy kilka doświadczeń, o których powiadomię pana doktora osobnym pismem i będę prosił o jego uwagi”. Na tym korespondencja się urwała. Żadnych doświadczeń nie było. Podobnie, jak w przypadku Kliniki Endokrynologicznej Akademii w Łodzi, gdzie przeprowadzenie eksperymentów zapowiedział docent R. Były to tylko obiecanki. Nie wystarczyło cierpliwości, czasu i nie wiem czego jeszcze?

Ale specyfik Podbielskiego zastosowano w małym onkologicznym szpitaliku dla beznadziejnych przypadków raka w Wyrozębach pod Sokołowem Podlaskim. W grudniu 1966 roku doktor K. z tego szpitala pisał w liście do Tadeusza Podbielskiego m.in.: „Jednym z ważniejszych zagadnień e lecznictwie jeszcze nierozstrzygniętych jest kwestia raka. Środki i zabiegi jakimi w tych wypadkach medycyna dysponuje są niedostateczne i zawodne, a często nawet niemożliwe do zastosowania. Nie wolno więc ustępować w poszukiwaniach ratunku dla nieszczęśliwych opanowanych tą chorobą. Wszelkie więc obserwacje nad oddziaływaniem jakich bądź środków lub zabiegów leczniczych na ustroje dotknięte rakiem, winny być chętnie wyłapywane i podawane do wiadomości ogółu lekarzy. W tej myśli korzystając z dobrodziejstw Pana Doktora Tadeusza Podbielskiego, który przedstawił mi lekarstwa jego pomysłu, postanowiłem wykorzystać je dla swoich chorych rakowych będących w stanie beznadziejnym. Ponieważ wspomniane preparaty mam dopiero miesiąc w toku badania, nic jeszcze pewnego nie mogę powiedzieć: jednak w 2-ch przypadkach chorych rakowych po operacji żołądka i guzem w mózgu zaznaczyła się poprawa. Za to w dwóch wypadkach owrzodzenia żołądka u chorych z 15-letnim cierpieniem stwierdziłem znakomitą poprawę, graniczącą z wyzdrowieniem i to w bardzo krótkim czasie ok. 3-ech tygodni. Badania swoje przy pomocy lekarstw Pana Doktora Podbielskiego prowadzić będę nadal”.
Ale te badania i eksperymenty w małym szpitalu, z natury rzeczy, nie mogły otworzyć drogi dla TP. Procedura związana z wprowadzeniem nowego leku jest niezwykle żmudna i długa. Aby ją pokonać, Podbielski sam musiałby być jakąś wielką firmą: instytutem naukowo-badawczym z odpowiednim programem i finansami, czy tez przedsiębiorstwem farmaceutycznym. Tymczasem jest to po prostu tylko doktor nauk weterynaryjnych (pracę doktorską obronił w roku 1971) i tylko osoba, a nie instytucja…

Bronisław Słomka

Tajemnica doktora P.

Przeczytaj więcej historii