Mikroelementy dr Podbielskiego, lata 80. (z rysunkiem)
Autor nieznany (brak wycinka gazety)
Oryginaly artykuł z gazety na samym dole.
Mikroelementy dr Podbielskiego
Śródmieście Warszawy, wczesne przedpołudnie. Wokół mostu Poniatowskiego więcej niż zwykle zaparkowanych samochodów. Tablice rejestracyjne świadczą o tym, że ludzie przybyli tu z najodleglejszych zakątków kraju. (Doktor Podbielski przyjmował również w Warszawie, w Międzyrzeczu mieszkał i tam miał swój gabinet).
Pasażerowie wysiadający z autobusu, który zatrzymał się vis a vis domu z numerem 14, szybko znikają w bramie starej, przedwojennej kamienicy, do której dobudowano niedawno nowoczesny segment pasujący do całości jak przysłowiowa pięść do oka.
Na dużym, betonowym podwórzu, otoczonym ze wszystkich stron murami budynku, w wężowato powyginanej kolejce oczekuje mnóstwo osób.
-Dziś przyjdzie długo poczekać – martwi się starsza kobieta poszukująca końca gigantycznego ogonka.
-Chyba do wieczora zejdzie.
-Eee, dużo jest na powtórzenie – pociesza inna – ale ze trzy lub cztery godziny postoimy na pewno.
Na wizytę u “wielkiego znachora” oczekuje blisko 7000 osób! Kolejka zajmuje trzy czwarte podwórka i klatkę schodową aż do czwartego piętra. Ludzie stoją karnie, nie przepychają się, nie krzyczą, nie kłócą – być może dlatego, że obowiązuje tu wyłącznie kolejność, a nie przywileje związane z inwalidztwem, ciążą itp. Wiadomo tylko, że lekarstw starczy dla wszystkich, jak również każdy zostanie przyjęty mimo oficjalnych godzin urzędowania od 9 do 11.00.
-Ech, gdyby tak działała nasza uspołeczniona służba zdrowia – wzdycha młoda dziewczyna w okularach, która odwiedziła już wiele przychodni w poszukiwaniu ratunku dla swych wypadających garściami włosów.
Zajmuję miejsce na końcu kolejki. Zapalam papierosa.
-Niech pan tego nie robi! – krzyczy stojąca przede mną kobieta.
– Tu nie wolno palić! Papieros to 57 czynników rakotwórczych. Doktor nie pozwala palić, a jak zobaczy z okna, to nie da lekarstwa.
Gaszę więc świeżo napoczętego “Zefira” i wówczas słyszę, że doktor przepędza nie tylko wszystkich palących nazywając ich “draniami” i “śmierdziuchami”, lecz również nie lubi pijących i używa w stosunku do nich paru innych dosadnych określeń.
Od oczekujących w kolejce stałych pacjentów dowiaduję się, że doktor Tadeusz Podbielski jest z zawodu… weterynarzem. Liczy obecnie ponad 80 lat; przed dziesięcioma laty zrobił doktorat na Wydziale Weterynaryjnym WSR we Wrocławiu; że leki nazwane od jego inicjałów: TP-1 i TP-2, to mikroelementy będące odmianą biogennego stymulatora zwiększającego immunologiczną odporność organizmu; że w skład TP-1 wchodzi tylko chlorek kobaltu, zaś w TP-2 prócz niego są także sole wielu innych metali ciężkich jak: żelazo, cynk, miedź, mangan itp. Słyszę, że w 1977 r. doktor otrzymał oficjalny patent na swe preparaty i od tego czasu bezskutecznie pertraktuje z “Polfą” na temat podjęcia produkcji “elementów” na szerszą skalę. […]
Jakaś kobieta ociera ręką łzy na myśl, co się stanie z tymi wszystkimi ludźmi leczącymi się od lat u doktora, jeżeli ten, nie daj Boże, umrze, a nikt inny w Polsce nie potrafi, bądź nie chce wytwarzać bezcennej mikstury, która od blisko 30 lat ratuje życie wielu chorym.
-A wszystko zaczęło się od psa – mówi mężczyzna leczący się u Podbielskiego od 5 lat na raka wątroby.
-Nie od psa, a od krowy – prostuje kobieta z dychawicą oskrzelową pijąca “elementy” bez większego skutku od trzech i pół roku – Pies był później. Najpierw krowy w Międzyrzeczu, gdzie doktor mieszka stale do dziś, przestały dawać mleko i padały. Doktor zbadał je i zaczął podawać TP-1, bo w sianie, które jadły, nie było kobaltu.
-Tak, ma pani rację – przyznaje mężczyzna. – Krowy się wyleczyły. Później był pies. Suka z rakiem piersi, to znaczy sutki. Przyprowadzili ją doktorowi do uśpienia, a on wyleczył wyżlicę przez trzy miesiące. Rak zniknął, a pies chodził dalej na polowania.
-Potem doktor wyleczył wycieńczone anemią dziecko, kobietę z rakiem na macicy i ludzie zaczęli do niego przyjeżdżać z całej Polski – informuje staruszka siedząca na przyniesionym z domy rozkładanym krzesełku, którą doktor w ciągu roku wyleczył z “niestrawności”.
Do dobrze zorientowanych, starych pacjentów doktora Podbielskiego ciągle dochodzą nowi, zwabieni famą o “cudownym znachorze” krążącą od wielu lat w Warszawie i okolicach. Kiedy oficjalna medycyna nie jest w stanie pomóc (nie tylko w przypadku chorób nowotworowych!) ludzie szukają ratunku bądź ulgi w cierpieniu wszelkimi dostępnymi środkami. I mają przecież do tego niezaprzeczalne prawo. Stąd w kolejce przed domem są nie tylko staruszkowie, ale i ludzie w średnim wieku, młodzież oraz matki z małymi dziećmi. Każdy ma nadzieję, że być może i jego uzdrowią kolorowe mikstury przyrządzane przez “wtajemniczonego alchemika” z doktoratem.
TP-1 i TP-2 okazują się często ostatnią szansą.