Historie

Mikroelementy dr Podbielskiego, lata 80. (z rysunkiem)

15 kwietnia 2021 13:42

Autor nieznany (brak wycinka gazety)

Oryginaly artykuł z gazety na samym dole. 

Mikroelementy dr Podbielskiego

Śródmieście Warszawy, wczesne przedpołudnie. Wokół mostu Poniatowskiego więcej niż zwykle zaparkowanych samochodów. Tablice rejestracyjne świadczą o tym, że ludzie przybyli tu z najodleglejszych zakątków kraju. (Doktor Podbielski przyjmował również w Warszawie, w Międzyrzeczu mieszkał i tam miał swój gabinet).

Pasażerowie wysiadający z autobusu, który zatrzymał się vis a vis domu z numerem 14, szybko znikają w bramie starej, przedwojennej kamienicy, do której dobudowano niedawno nowoczesny segment pasujący do całości jak przysłowiowa pięść do oka.

Na dużym, betonowym podwórzu, otoczonym ze wszystkich stron murami budynku, w wężowato powyginanej kolejce oczekuje mnóstwo osób.

-Dziś przyjdzie długo poczekać – martwi się starsza kobieta poszukująca końca gigantycznego ogonka.
-Chyba do wieczora zejdzie.
-Eee, dużo jest na powtórzenie – pociesza inna – ale ze trzy lub cztery godziny postoimy na pewno.

Na wizytę u “wielkiego znachora” oczekuje blisko 7000 osób! Kolejka zajmuje trzy czwarte podwórka i klatkę schodową aż do czwartego piętra. Ludzie stoją karnie, nie przepychają się, nie krzyczą, nie kłócą – być może dlatego, że obowiązuje tu wyłącznie kolejność, a nie przywileje związane z inwalidztwem, ciążą itp. Wiadomo tylko, że lekarstw starczy dla wszystkich, jak również każdy zostanie przyjęty mimo oficjalnych godzin urzędowania od 9 do 11.00.

-Ech, gdyby tak działała nasza uspołeczniona służba zdrowia – wzdycha młoda dziewczyna w okularach, która odwiedziła już wiele przychodni w poszukiwaniu ratunku dla swych wypadających garściami włosów.

Zajmuję miejsce na końcu kolejki. Zapalam papierosa.
-Niech pan tego nie robi! – krzyczy stojąca przede mną kobieta.
– Tu nie wolno palić! Papieros to 57 czynników rakotwórczych. Doktor nie pozwala palić, a jak zobaczy z okna, to nie da lekarstwa.
Gaszę więc świeżo napoczętego “Zefira” i wówczas słyszę, że doktor przepędza nie tylko wszystkich palących nazywając ich “draniami” i “śmierdziuchami”, lecz również nie lubi pijących i używa w stosunku do nich paru innych dosadnych określeń.

Od oczekujących w kolejce stałych pacjentów dowiaduję się, że doktor Tadeusz Podbielski jest z zawodu… weterynarzem. Liczy obecnie ponad 80 lat; przed dziesięcioma laty zrobił doktorat na Wydziale Weterynaryjnym WSR we Wrocławiu; że leki nazwane od jego inicjałów: TP-1 i TP-2, to mikroelementy będące odmianą biogennego stymulatora zwiększającego immunologiczną odporność organizmu; że w skład TP-1 wchodzi tylko chlorek kobaltu, zaś w TP-2 prócz niego są także sole wielu innych metali ciężkich jak: żelazo, cynk, miedź, mangan itp. Słyszę, że w 1977 r. doktor otrzymał oficjalny patent na swe preparaty i od tego czasu bezskutecznie pertraktuje z “Polfą” na temat podjęcia produkcji “elementów” na szerszą skalę. […]

Jakaś kobieta ociera ręką łzy na myśl, co się stanie z tymi wszystkimi ludźmi leczącymi się od lat u doktora, jeżeli ten, nie daj Boże, umrze, a nikt inny w Polsce nie potrafi, bądź nie chce wytwarzać bezcennej mikstury, która od blisko 30 lat ratuje życie wielu chorym.

-A wszystko zaczęło się od psa – mówi mężczyzna leczący się u Podbielskiego od 5 lat na raka wątroby.
-Nie od psa, a od krowy – prostuje kobieta z dychawicą oskrzelową pijąca “elementy” bez większego skutku od trzech i pół roku – Pies był później. Najpierw krowy w Międzyrzeczu, gdzie doktor mieszka stale do dziś, przestały dawać mleko i padały. Doktor zbadał je i zaczął podawać TP-1, bo w sianie, które jadły, nie było kobaltu.
-Tak, ma pani rację – przyznaje mężczyzna. – Krowy się wyleczyły. Później był pies. Suka z rakiem piersi, to znaczy sutki. Przyprowadzili ją doktorowi do uśpienia, a on wyleczył wyżlicę przez trzy miesiące. Rak zniknął, a pies chodził dalej na polowania.
-Potem doktor wyleczył wycieńczone anemią dziecko, kobietę z rakiem na macicy i ludzie zaczęli do niego przyjeżdżać z całej Polski – informuje staruszka siedząca na przyniesionym z domy rozkładanym krzesełku, którą doktor w ciągu roku wyleczył z “niestrawności”.

Do dobrze zorientowanych, starych pacjentów doktora Podbielskiego ciągle dochodzą nowi, zwabieni famą o “cudownym znachorze” krążącą od wielu lat w Warszawie i okolicach. Kiedy oficjalna medycyna nie jest w stanie pomóc (nie tylko w przypadku chorób nowotworowych!) ludzie szukają ratunku bądź ulgi w cierpieniu wszelkimi dostępnymi środkami. I mają przecież do tego niezaprzeczalne prawo. Stąd w kolejce przed domem są nie tylko staruszkowie, ale i ludzie w średnim wieku, młodzież oraz matki z małymi dziećmi. Każdy ma nadzieję, że być może i jego uzdrowią kolorowe mikstury przyrządzane przez “wtajemniczonego alchemika” z doktoratem.

TP-1 i TP-2 okazują się często ostatnią szansą.

Życie Weterynaryjne o T. Podbielskim, 1966 r.

12 kwietnia 2021 12:52

ŻYCIE WETERYNARYJNE
04-1966

Tadeusz Podbielski

Kol. Tadeusz Podbielski urodził się 26 marca 1903 roku w Łomży. Tam w 1926 r. skończył gimnazjum i następnie wstąpił na Wydział Weterynaryjny Uniwersytetu Warszawskiego. Dyplom lekarza wet. Otrzymał w 1931 roku. Bezpośrednio po ukończeniu studiów powołano go do wojska do rocznej Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu.

Pracę zawodową rozpoczyna Kol. Podbielski jako lekarz rejonowy w Piątnicy k. Łomży, skąd w 1934 r. przenosi się do Konina. Pracuje tu aż do wybuchu wojny. Wykonując swoje obowiązki zawodowe Kol. Podbielski daje się poznać miejscowej ludności nie tylko jako dobry fachowiec, ale także jako działacz społeczny. Stara się nie tylko leczyć zwierzęta, ale i uzdrawiać stosunki międzyludzkie. Z tej drugiej strony działalności pamiętają go mieszkańcy Piątnicy, a zwłaszcza z Kolna i okolicy.

W Kolnie bowiem dzięki jego społecznemu zaangażowaniu i energii zawdzięcza rozwój ówczesna tamtejsza spółdzielnia mleczarska. Piastując stanowisko prezesa Rady Nadzorczej skupia wokół niej aktyw, którego praca w krótkim czasie sprawia, że z bankruta spółdzielnia wyrasta na jedną z największych tego typu placówek w woj. białostockim. Rozszerzając stopniowo działalność gospodarczą w skup innych płodów rolnych spółdzielcy poważnie przyczyniają się do ożywienia gospodarczego rejonu i polepszenia bytu miejscowych rolników.

Wybuch wojny przerywa pracę Kol. Podbielskiego w Kolnie. Powołany do wojska pełni funkcje szefa szpitala dywizyjnego w 18 dywizji piechoty z grupy „Narew”. Po dostaniu się do niewoli niemieckiej przebywa w obozie jenieckim w Dęblinie, skąd z trudem udaje mu się wydostać, dzięki staraniom swojej żony. Podbielscy osiedlają się wówczas na terenie powiatu radomskiego, najpierw w Głowaczewie, a potem we wsi Rogożek. Kol. Podbielski pracuje jako lekarz wet. Obsługuje także majątki utworzone przez hitlerowców jak np. Lipie.

Praca lekarza wet. daje wówczas duże możliwości udzielania pomocy w ratowaniu ludzi i mienia. Podbielski wykorzystuje te możliwości i współpracuje z tajnymi organizacjami wojskowymi, działającymi na tym terenie.

Po zakończeniu wojny Podbielscy przenoszą się na Ziemie Zachodnie do Międzyrzecza Wielkopolskiego, gdzie Kol. Podbielski obejmuje stanowisko powiatowego lekarza weterynarii i funkcje tę pełni do dnia dzisiejszego.

Podobnie, jak kiedyś w Kolnie, tak i w swoim powiecie Kol. Podbielski znany jest nie tylko z działalności zawodowej, ale i z działalności społecznej. Interesuje się dosłownie wszystkimi sprawami Ziemi Międzyrzeckiej.

Za zasługi w pracy zawodowej i społecznej Kol. Tadeusz wyróżniony został odznaką „Za zasługi w rozwoju woj. zielonogórskiego” i odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.

Pisząc o Kol. Podbielskim nie można nie wymienić również jego żony Zofii, która obok niego aktywnie uczestniczyła w działalności konspiracyjnej w okresie okupacji, jak i dziś w Międzyrzeczu ofiarnie pracując społecznie. Jest ona radną MRN, przewodniczącą Komitetu Pomocy Społecznej, prezeską Koła Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Za swą pracę, podobnie jak jej mąż, otrzymała odznakę „Za zasługi w rozwoju woj. zielonogórskiego”.

Makro–problem mikro-elementów, 1971 r.

12 kwietnia 2021 12:52

ŻYCIE I NOWOCZESNOŚĆ
ŻYCIE WARSZAWY

8 – 07-1971

Artykuł oryginalny na samym dole.

Makro – problem mikro – elementów

Nawozy mineralne stosuje się z każdym rokiem w coraz bardziej skoncentrowanej i czystej chemicznie postaci. Nie ma już zanieczyszczeń, zawierających często domieszki śladowych ilości metali. A przecież przy intensywnej produkcji rolnej, brak w nawo zach tych domieszek może spowodować zahamowanie wzrostu i rozwoju roślin, a w konsekwencji: charłactwo zwierząt gospodarskich, a nawet ich śmierć (Pisaliśmy o tym w numerze 52 „Życia i Nowoczesności”).

Przez długi czas sądzono, że składniki metaliczne stanowią tylko przypadkową domieszkę do roztworów glebowych, pobieranych przez roślinę. Postęp badań w bio chemii i chemii analitycznej, a przede wszystkim w fizjologii żywienia zwierząt i roślin, umożliwił jednak lepsze poznania roli mikroelementów. Obecnie za niezbędne dla roślin uprawnych uważa się bor i mangan, miedź i molibden, cynk i kobalt, a dla zwierząt gospodarskich również jod i nikiel. Jest to zresztą lista niepełna, bo już dzisiaj można znaleźć prace udowadniające nieobecność i takich metali, jak wanad, nikiel, wolfram, selen i fluor.

Śladowe ilości metali spełniają w organizmie roślinnym rolę katalizatorów lub aktywatorów niektórych procesów biologicznych. Brak mikroelementów powoduje zakłócenia w pobieraniu przez roślinę azotu, fosforu, potasu, wapnia, magnezu, żelaza, nieprawidłowo przebiegają procesy asymilacji, syntezy cukrów białek tłuszczów i kwasów nukleinowych.

Przy drastycznym braku mikroelementów rośliny giną. Natomiast objawy wywołane częściowym tylko niedoborem mikroelementów mogą być nie zauważone przez rolnika w ciągu kilku lat.
Zwierzęta karmione takimi paszami wykazują większą podatność na schorzenia, są niedokrwiste, zmniejsza się znacznie ich płodność. Mikro elementy oczywiście spełniają równie ważne funkcje w organizmie ludzkim. Przy nie doborze miedzi, kobaltu. manganu i żelaza może wy stąpić niedokrwistość, krzy wica przy niedoborze wapna i fosforu itp.

Tak więc problem pełno wartościowych pasz jest najważniejszym problemem światowym w dążeniu do intensywnego rozwoju rolnictwa. Mikroelementy rozmieszczone są równomiernie w różnych strefach na kuli ziem skiej. Zależy to od specyfiki geologicznej, różnego składu chemicznego skały macierzystej, z której powstała gleba i od właściwości procesów glebotwórczych. W rezultacie jedne strefy są ubogie w wapń, fosfor, kobalt, miedź lub jod, inne natomiast mają ich nadmiar. Zawartość więc śladowych metali w paszach i roślinnych produktach spożywczych za leży od charakteru strefy geologicznej, w której rosną rośliny.

Mikroelementy w roślinach i organizmach zwierzęcych występują w postaci związków organicznych lub są z nimi związane. I tak np. z białkiem są one związane przy pomocy grupy indolowej, imidazolowej, pyrolowej, tiolowej, ami nowej, karboksylowej, karbonylowej hydroksylowej.

Wykazano przy zastosowaniu izotopu Co60, że wszystkie frakcje białkowe surowicy krwi otrzymane na elektroforegramach mogą zawierać kobalt. Liczne metale tworzą z białkami biologicznie aktywne związki biorące udział w pośredniej przemianie materii.

Do takich substancji należą liczne grupy enzymów, w których kofaktorem (grupą aktywną) jest kobalt, cynk, mangan, miedz:, molibden. Znane są również enzymy, których aktywatorami są prawdopodobnie kadm, lit, wanad, bar, glin i inne mikroelementy.

Do syntezy niektórych hormonów niezbędny jest jod, kobalt molibden, cynk, nikiel, miedź. Do syntezy i uaktywnienia niektórych witamin potrzebny jest kobalt, mangan, jod i fluor. Porfirynowe związki są ogniwem przy tworzeniu się w organizmach zwierzęcych hemoglobiny.

Agrochemia przyczynia się do wzrostu wydajności płodów rolnych, ale wnosi również cały szereg ujemnych czynników szkodliwych dla konsumentów. W minimalnych ilościach, lecz ustawicznie, działają różne bodźce, obniżające obronność organizmu, w ślad za tym podążają choroby. Wypływa więc pilna potrzeba profilaktycznego przeciwdziałania przez wnoszenie w posiłkach składników wpływających na mobilizację sił obronnych organizmu. Poza witaminami ta ką właśnie rolę spełniają mikroelementy:

Podawanie mikroelementów w nawozach i w paszach wymaga stałej kontroli, ponieważ istnieje również oba wa przedawkowania, jednak że współczesne laboratoria dysponują odpowiednimi metodami pozwalającymi na dokładne określenie śladowych ilości metali.

TADEUSZ PODBIELSKI

podbielski-mikroelementy-tp2-artykul-makro-problem-mikro-elementow

Skażeni niedoborem, 1974 r.

12 kwietnia 2021 12:52

POLITYKA Nr 30
27-07-1974

Aleksander Zaczyński
Zakopane

SKAŻENI NIEDOBOREM

Artykuł R. Kowalewskiego (POLITYKA 25) czytałem zachłannie. Sprawa „skażeni niedoborem”, czyli braków w ziemi, w wodzie, w roślinach tzw. mikroelementów potrzebnych do życia ludziom i zwierzętom jest mi znana od kilku lat, tj. od chwili gdy poznałem dr. Tadeusza Podbielskiego, lekarza weterynarii w Międzyrzeczu (woj. zielonogórskie). On to właśnie zauważył, że w pewnych wsiach powiatu międzyrzeckiego ludzie są nie zdrowi, słabi, ociężali, krowy nie dają mleka, a bydło w ogóle waży pół tego, co powinna. Dał do zbadania paszę i okazało się, że brak jest w niej kobaltu i miedzi. Sporządził odpowiednie mieszanki w płynie, które padano ludziom i bydłu. Skutki były wprost cudowne: ludzie ozdrowieli, krowy zaczęły dawać mleko, zwierzęta przybyły na wadze. Podano preparat chorym na raka, któ rzy wypisani zostali ze szpitala jako nieuleczalni, w szeregu przypadków nastąpiła poprawa, albo zupełny po wrót do zdrowia. Po ukazaniu się w prasie entuzjastycznych reportaży o cudotwórcy z Międzyrzecza, dom doktora zaczęły nachodzić z całej Polski setki osób dziennie, błagając o uzdrowienie. Sprawą zajęły się władze i prokurator wdrożył przeciw doktorowi dochodzenie, które jednak umorzono z powodu braku cech przestępstwa. Mikroelementy podane ludziom okazały się nieszkodliwe dla zdrowia.

Dr Podbielski nie chciał zostać „cudotwórcą” (był wtedy jeszcze lek. wet. – doktorat zrobił tuż przed emeryturą) i swoje odkrycie pragnął przekazać nauce. Niestety, wszelkie pisma do instytutów onkologicznych, do specjalistów i uczonych pozostawały bez echa. Dopiero prof. Julian Aleksandrowicz, któremu doniosłem o jego odkryciach, zainteresował się tą sprawą.

Tak więc nieznany i skromny le karz weterynarii z małego miasteczka może mieć po artykule opublikowanym na naszych łamach pełną satysfakcję, że jego odkrycie ukazane zostało nie tylko nauce, ale także szerokiej opinii społecznej.

ALEKSANDER ZACZYŃSKI
Zakopane

Na tropie metamedycyny, 1978 r.

12 kwietnia 2021 12:52

Kierunki
16-04-1978

Artykuł oryginalny na samym dole.

Na tropie metamedycyny

Orzeczenie lekarskie nie pozostawiało żadnych wątpliwości: tumor trunci cerebri. Chora opadała z sił, miała podwójne widzenia, bóle głowy, trudności w połykaniu… Przy najmniejszym poruszaniu następowały torsje…

W 1962 roku profesor napisał list do jej ojca:
„… pragnę Pana powiadomić, że pani M. przebywa nadal w Zakładzie Rentgenoterapii (…)
Niestety, nie mogę powiedzieć nic pocieszającego w całej tej ciężkiej sprawie (…) choroba, niestety, postępuje i chociaż powoli, to jednak objawy chorobowe stale się nasilają…”

Nasiliły się do tego stopnia, że chorą, już całkowicie bezradną, umieszczono w zakładzie prowadzonym przez siostry zakonne. Bóle głowy nie ustępowały, podwójne widzenie uniemożliwiało jakąkolwiek czynność, szczególnie czytanie i pisanie, a pani M. była młodym pracownikiem naukowym. Wszystkich opuściła nadzieja; złośliwy nowotwór mózgu rokował jak najgorsze przypuszczenia na przyszłość.
Doktor nauk weterynaryjnych – Tadeusz Podbielski zaaplikował jej wówczas swój „kobaltowy preparat”, lek sporządzony z tzw. mikroelementów.
Już wkrótce nastąpiła niewielka poprawa

W 1963 roku profesor S. Pisał ponownie do ojca chorej pacjentki: „(,,,) Zawiadamiam, że w dniu 9 bm. Zbadałem córkę Pana, panią M. Muszę od razu powiedzieć, że stan jej zdrowia jest obecnie wyraźnie lepszy (…). Przypuszczam, że cała ta choroba, jest stwardnieniem rozsianym (SM), a nie sprawą nowotworową. Gdyby to był guz, stan córki byłby obecnie gorszy, a nie lepszy niż w maju ubiegłego roku (…)”

Rzeczywiście, okazało się, że nie był to złośliwy nowotwór mózgu; pani M. cierpiała na SM. Ale i w jednym, i w drugim przypadku skazana była na śmierć. Doktor Podbielski przedłużył jej życie. Przedłużył jej życie, ale nie skazał na wegetację, na leżenie w łóżku, przy całkowitym traceniu zdolności poruszania się, czytania, pisania…Zaczęła wracać do zdrowia, podjęła pracę naukową. W 1968 roku Instytut Historii PAN wydał jej rozprawę habilitacyjną „Kronikę Piotra z Duisburga”, której patronował prof. Manteuffel. Na pierwszej stronie grubawej, w ciemnej okładce wydanej książki figuruje dedykacja: „Szanownemu Panu Doktorowi Tadeuszowi Podbielskiemu – wdzięczna pacjentka”.

Pierwsze orzeczenie lekarskie okazało się błędne, drugie – nie. Diagnoza w tym wypadku nie jest jednak najważniejsza; zarówno złośliwy nowotwór mózgu, jak i stwardnienie rozsiane nie rokują powrotu do zdrowia. Ale musiał już wtedy zastanawiać fakt, że „cudowny lek dr. Podbielskiego” spowodował – nie, nie uzdrowienie całkowite – to było niemożliwe! – lecz tak intensywne wzmocnienie organizmu, że wyniszczona i początkowo bezradna kobieta okazała się zdolna do napisania trudnej pracy habilitacyjnej, a podarowanej jej lata życia spędziła aktywnie, w pełni sprawna fizycznie i umysłowo.

Preparat dr. Podbielskiego opiera się głównie na tzw. mikroelementach. W związku z wywiadem, udzielonym przez dr. Podbielskiego radzieckiej dziennikarce, prof. J. Wieńczikow stwierdził na łamach „Izwiestii”: „Dla zachowania normalnego funkcjonowania organizmu potrzeba zwykle niewielkiej ilości mikroelementów, lecz przy zachorowaniach zapotrzebowanie na mikroelementy wzrasta. Stąd nasuwa się wniosek: dlaczego by nie stosować mikroelementów w celach leczniczych?”

Kartoteki umarłych

O doktorze Podbielskim prasa pisała niejednokrotnie : „Głos Wielkopolski” w 1966 roku – „Kim jesteś, doktorze P?” , „Polityka” w 1975 roku – „Krajobraz z dwugłowcem”. Józefa Radzymińska w piśmie przeznaczonym dla Polonii zagranicznej swojemu artykułowi dała entuzjastyczny tytuł: „Tysiące ludzi zawdzięcza mu zdrowie i życie”. Czy była w tym przesada i dziennikarska egzaltacja?
Kiedy nazwisko dr. Podbielskiego obiegło już pół Polski i kawał świata, zwrócono się z prośbą o wywiad do wybitnego internisty i hematologa krakowskiego, prof. dr. Juliana Aleksandrowicza. Warto w tym miejscu zacytować zarówno pytanie dziennikarza, jak i odpowiedź Profesora.

„ – Nie tak dawno prasa przedstawiła sylwetkę Tadeusza Podbielskiego, doktora weterynarii, który stosuje mikroelementy w leczeniu ludzi, z dobrym podobno niejednokrotnie skutkiem. Co sądzi Pan na ten temat?

– Jestem zdania, że nie ma nieuleczalnych chorób, jest tylko ograniczona wiedza medyczna. Świadomi tego niedostatku wiedzy, my, lekarze, nie powinniśmy być zarozumiali. Doświadczenie czerpane z historii medycyny dowodzi, że ogromną rolę odgrywa nie tylko naukowa weryfikacja, ale i wiedza empiryczna

Józefa Radzymińska:
– Doktor Podbielski pokazuje mi prospekty pochodzące z Urugwaju. Działa tam pewien farmaceuta, nazwiskiem Federico Diaz. On to spreparował lek, w skład którego wchodzi między innymi właśnie kobalt. Lek ten zalecany jest w wypadkach nowotworów złośliwych, przy ogólnym osłabieniu, przy chorobach nerek i dróg trawiennych. Doktor cieszy się, że jakiś jego daleki kolega doszedł do podobnych wniosków, choć z pewnością nie może się jeszcze poszczycić tysiącami tak radykalnych, niezwykłych uzdrowień, jak nasz polski lekarz. Urugwajczyk miał kłopoty z władzami, które zakazały mu praktyki i leczenia, jako że był tylko farmaceutą, a nie lekarzem medycyny, więc utworzył „Fundation Federico Diaz”; w ten sposób nie wyrzekł się pomagania cierpiącym. Władze skapitulowały, bo czasem paragraf musi umilknąć przed życiem, zwłaszcza tym uratowanym…”

Artykuł Radzymińskiej okazał się artykułem proroczym. W kilka lat później doktor weterynarii Tadeusz Podbielski stanął przed sądem w Zielonej Górze, bowiem prawo nasze nie zezwala na uprawianie praktyk medycznych ludziom nie posiadających odpowiednich uprawnień. Prokurator grzmiał na temat społecznej szkodliwości jego działania. Oskarżony bronił się sam, bez pomocy adwokata.

Przesłuchano mnóstwo świadków. Tych uleczonych, wobec których medycyna okazała się bezradna.
Uzasadnienie wyroku uniewinniającego brzmiało nad wyraz interesująco:
„(…) Rewizja prokuratora nietrafnie przywiązuje wielką wagę do opracowania znajdującego się w aktach, sporządzonego przez prof. dr. Med. Jasińskiego, który nie jest w stanie kategorycznie wypowiedzieć się, aby stosowane przez oskarżonego pierwiastki śladowe w postaci kobaltu i innych mikroelementów wpływały szkodliwie na zdrowie człowieka. Takiego stwierdzenia nie można oprzeć opinii zespołowej, albowiem z dopisku pod tą opinią wynika, że sprawa stosowania mikroelementów i ich wpływów na wzrost nowotworów jest otwarta i ze istnieją podstawy do naukowego zbadania hipotez lekarza weterynarii Podbielskiego.”

A jedna na naukowe badania musieliśmy długo czekać. Zbyt długo. Medycyna stawiała opór i nie wiadomo, dlaczego?

W jednym z wojewódzkich szpitali kilka lat temu przeprowadzono swoisty eksperyment. Ludzi skazanych na nieuchronną śmierć, w ostatnim stadium raka płuc, podzielono na dwie grupy – jednych leczono „tradycyjnie”, drugim podawano preparat Podbielskiego. Wyniki eksperymentu były, chociaż przeprowadzonego na niewielką skalę, okazały się zachęcające. Chorzy, którzy zażywali lek sporządzony z mikroelementów, wykazywali – jak to zostało sformułowane w oświadczeniu lekarskim – „większy komfort przeżycia i samego zgonu”. Ciekawe jest również ostatnie stwierdzenie, dotyczące eksperymentu : „Zbyt krótki czas obserwacji nie pozwala na wnioskowanie w sprawie przeżycia”.
Lek posiada więc jakieś skuteczne działanie, nawet jeżeli polega ono, tylko na złagodzeniu procesu choroby. Czy posiada również inne działanie?

Oto przypadek pana T. Ch. z Warszawy: „W szpitalu bielańskim ;poinformowano mnie, że mam nowotwór złośliwy i że konieczna jest szybka operacja dla ratowania życia, jednak warunkiem przystąpienia do operacji jest moja zgoda na amputację nogi. (…) Po tygodniowym pobycie w szpitalu wyszedłem na własną prośbę i rozpocząłem leczenie w domu. Przyjmowałem mikrosole dr. Podbielskiego, TP-1 i TP-2, robiłem intensywne okłady z TP-2…

Kontrola rtg w kwietniu i czerwcu wykazała, że nowotwór został zatrzymany w rozwoju, nie wykazuje ekspansji, a nawet są objawy częściowego cofnięcia się, zalania nową tkanką kostną. Nie przerywam kuracji…”

Rozmawiałam ostatnio z panem T. Ch. Powiedział, że jego leczenie opiera się w dalszym ciągu głównie na lekach Tadeusza Podbielskiego. Pracuje. Nie poddał się operacji. Od czasu pobytu w szpitalu bielańskim, kiedy zapadła decyzja o amputacji, upłynęło już kilka lat.

Z listu do dr. Podbielskiego:
„Po pierwszym badaniu kontrolnym w Gliwicach orzeczono, że mój stan jest beznadziejny. (…) Po półrocznym używaniu Pana leków pojechałam na kontrolę do Gliwic. Mojej kartoteki szukano wśród zmarłych. Lekarze stwierdzili, że choroba ustąpiła całkowicie. Po przyjściu do zdrowia podjęłam pracę zawodową . Pracuję już siedem lat…J.K. Świebodzin”.
Czy w Gliwicach zainteresowano się „cudownym” uzdrowieniem pacjentki? Tak! Ale to zainteresowanie minęło szybka. Trudno dociec, dlaczego. Może diagnoza była błędna i w tej sytuacji uznano sprawę za zbyt błahą, aby zając się preparatem Podbielskiego?
Paradoksalne, bo przecież nawet w uzasadnieniu wyroku sądowego znalazł się fragment mówiący o podstawach do naukowego zbadania hipotez lekarza weterynarii.

Zaczęło się od zwierząt

Od zwierząt zaczęło się właściwie wszystko. Praktykując przez całe lata, Podbielski zaobserwował, że zachodzą bardzo istotne związki między nasyceniem ziemi w tzw. pierwiastki śladowe a hodowlą bydła. Tam, gdzie ziemia byłą „jałowa”, tzn. uboga w mikroelementy, często występowało zjawisko karłowacenia i marnienia zwierząt. Po zaaplikowaniu im swojego preparatu sam był zaskoczony zmianą, jaka zachodziła: zwierzęta nabierały wagi, stawały się, mówiąc potocznym językiem, „wzorowym okazem zdrowia”.

Zaczął publikować artykuły na ten temat i początkowa nie trafiał na żadne przeszkody.
Razem z Romanem Gąsiorowskim i Henrykiem Rozynkiem przeprowadził doświadczenie, polegające na podawaniu mikroelementów zwierzętom cierpiącym na brodawczycę skóry. Wyniki były doskonałe. W przeciągu dwóch tygodni stwierdzono u zwierząt poprawę kondycji i apetytu, po 4 tygodniach brodawki zaczęły wysychać, rogowacieć i pękać, a następnie odpadać. Po 6 tygodniach leczenia pozostały już tylko blizny.
Wszystko to jednak odnosiło się do zwierząt. Podbielski poszedł dalej – czy mikroelementy nie staną się również skuteczną terapią w odniesieniu do człowieka?

Właściwa kompozycja?

Sam mówi o sobie: – Nie jestem cudotwórcą. Nie wynalazłem rewelacyjnego leku, który uratuje ludzkość. Mój preparat przede wszystkim wzmacnia i uodpornia organizm. Na tym polega jego działanie…

Ogólne wzmocnienie organizmu za pomocą mikroelementów może już wkraczać w tę dziedzinę wiedzy, którą nazywamy immunologią. Powszechnie wiadomo, że komórki nowotworowe są rozpoznawane przez inne jako obce; podobnie dzieje się w przypadku przeszczepów. Rzecz charakterystyczna: Przeszczep bywa czasami odrzucany, tzn. odpowiedź immunologiczna jest na tyle silna, żeby nie zaakceptować obcej komórki. W wypadku nowotworu ta odpowiedź jest bardzo nikła, niewystarczająca dla odrzucenia nowotworu. Wysiłki badaczy i naukowców idą więc w kierunku takiego wzmocnienia ( w wypadku nowotworu) odpowiedzi immunologicznej, żeby go odrzuciła, tak jak odrzuca przeszczepione tkanki czy narządy.

Oczywiście, sprawa jest bardzo skomplikowana: umiejętne sterowanie procesami immunologicznymi polega bądź na wzmocnieniu, bądź na osłabieniu reakcji immunologicznej. Ale kto wie, może mikroelementy kryją w sobie tajemnice, nie rozpoznane jeszcze do końca naukę i medycynę? Przypadek pana T. Ch., o którym wspomniałam, wydaje się bardzo charakterystyczny, takich przypadków dr. Podbielski posiada podobno wiele. A gdyby nawet ten był pierwszy i ostatni i tak zasługuje na uwagę: medycyna nie powinna go zlekceważyć.

Może na wyrost dałam swojemu artykułowi tytuł: „Na tropie metamedycyny”. Wydaje mi się jednak, że Podbielski nie działa poza medycyną; wprost przeciwnie, uznaje ją w pełni, sięga tylko czasami trochę głębiej, niż uczyniono do tej pory; wprowadza mikroelementy jako środek wzmacniający chory organizm, ale równoległy do innych, stosowany przez medycynę. Nie jest lek „cudowny”, mikroelementy są nauce od dawna znane, jak również znany jest ich wpływ na organizm człowieka. Nie został tylko ustalony ich właściwy zestaw i dawka, jaką chorzy mogą zażywać w poszczególnych przypadkach.
Jednym z pacjentów dr. Podbielskiego był Melchior Wańkowicz. Niezwykle żywotny, zdawał sobie sprawę ze swego stanu. Poprosił o dwa lata życia. Żył – trzy. Pozostała jeszcze dedykacja na pierwszej stronie „Monte Casino”:
„Panu Tadeuszowi Podbielskiemu – wdzięczny za trzyletnią, życzliwą opiekę – Melchior Wańkowicz”.

Tajemnice medycyny

Prof. dr. Julian Aleksandrowicz powiedział w wywiadzie, że nie ma nieuleczalnych chorób; istnieje tylko ograniczona wiedza medyczna. Jest to potwierdzenie, pod którym podpisałby się z pewnością większa część naukowców. Żaden z uczonych nie zaprzeczy istnieniu czegoś, czego sam nie doświadczył, o czym nie wie, i czego nie odkrył. Może tylko powiedzieć, ze istnieją hipotezy, które należy sprawdzić, zbadać, udokumentować.

Medycyna czasami okazuje się bezradna.

Wydaje się, że stanowi tę dziedzinę wiedzy, gdzie teoria często wyprzedza praktykę; więcej – nie zawsze się z tą praktyką pokrywa. Konflikt lekarz – pacjent istniał od wieków. Konflikt ukryty, podskórny, nieuzasadniony. Lekarze również nie są cudotwórcami. Ale ludzie zagrożeni śmiertelną chorobą szukali zawsze pomocy wszędzie; stąd powstało pole do popisu dla wszelkiego rodzaju znachorów., oszustów, szarlatanów.

Jednak w sytuacji, w której medycyna w wielu jeszcze przypadkach błądzi po omacku, nie należy wszystkiego pociągać pod wspólny mianownik „znachorstwa”. Istnieją liczne przypadki, kiedy chory sam zwalczał groźną chorobę – żaden z lekarzy nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, jakie procesy zaszły w organizmie, powodując „cudowne” uzdrowienie.

Nie łudźmy się; medycyna nie przeżywa swojego apogeum. Chociaż poszła naprzód i uwolniła ludzkość od wielu chorób, daleko jej do ostatniego słowa. W tej sytuacji wszystko, co nasuwa wątpliwości, czy wręcz przeciwnie – zakrawa na sensację, często zresztą nieuzasadnioną, wymaga uwagi i szczegółowego przebadania.

Do pisania tego artykułu sprowokował mnie czysty przypadek. Jeden z moich znajomych cierpi na ciężkie schorzenie: carcinoma recti. W szpitalu podjęto decyzję – operacja. Nie zgodził się. Wyszedł ze szpitala na własne żądanie. Od kilku tygodni pozostaje pod opieką Tadeusza Podbielskiego. Ustały męczące objawy chorobowe. Przybrał na wadze. Upoważnił mnie do opisania historii jego choroby.

Ponieważ jest to sprawa kilkutygodniowa, nie podejmuję się wysnuwania jakichkolwiek wniosków. Sam Podbielski twierdzi, że miał kilka takich wypadków i leczenie skończyło się pomyślnie.

A więc – nadzieja?

Lidia Klimczak

podbielski-mikroelementy-tp2-artykuly-historia

Tajemnica doktora P., 1982 r., kolejna część

12 kwietnia 2021 12:52

Tajemnica doktora P.

30.07.1982 poz28

Ja uzbrajam człowieka do walki z chorobą
Jak działa niezwykły lek doktora P.
A jednak ciągle poza oficjalną farmacją
Reporter w charakterze „ królika doświadczalnego”
Leczenie medialne – także na odległość
O niezwykłej sile tkwiącej w naturze ludzkiej, jeśli umie ona znaleźć swoje miejsce w świecie i ukierunkować się na życzliwą i bezinteresowną pomoc drugiemu człowiekowi
O tych i wielu innych sprawach przeczytacie w kilkuodcinkowym reportażu, którego publikację rozpoczęliśmy przed tygodniem

Kiedy pierwszy raz wchodzę do domu doktora Podbielskiego w Międzyrzeczu, jest południe. W drzwiach spotykam wychodzące dwie kobiety z podróżnymi bagażami. Przedstawiam się i pytam, skąd przyjechały. Jedna jest z Gdańska, druga z Katowic. W jaki sposób dowiedziały się o leku doktora Podbielskiego? – Ja mam znajomą – mówi jedna z kobiet. – W ubiegłym roku ciężko zachorowała. Leżała w szpitalu, podobno na raka i wypisali ją, nie chciała się zgodzić na operację. Ona, nie wiem skąd, dowiedziała się, że jest lekarstwo, które może jej pomóc. Wysłała męża, który jej to przywiózł i po kilku miesiącach już mogła chodzić i dziś czuje się dobrze. Ja przyjechałam po ten lek dla matki … Doktor Podbielski. Wysoki, postawny, dobrze wyglądający, blisko osiemdziesięcioletni mężczyzna o przyjaznym człowiekowi spojrzeniu i ujmującej już od pierwszego spotkania powierzchowności.

Mówię, że chcę zostać „ królikiem doświadczalnym „ i wypróbować jego lek na sobie. Nie mam nic do stracenia, jedynie ten czterocentymetrowy wrzód na tylnej ściance żołądka. Doktor S , do którego zgłaszam się z wynikami różnych badań, nie stara się mnie łudzić zbyt optymistycznymi perspektywami : to są dość niebezpieczne wrzody, łatwo przechodzą w sprawy nowotworowe, powinienem się przygotować do operacji. Zgadzam się, ale proponuję poczekać z tym ze dwa miesiące, może trochę dłużej. Jeśli w tym okresie nie nastąpi żadna poprawa, zgłoszę się na operację. Tymczasem łykam rutynowo przepisane w takich okolicznościach tabletki (magnosil, metoclopramidum i no-spa oraz relanium przed snem ) i po miesiącu od chwili wizyty u doktora S. Oraz pani doktor G. Jadę do doktora Podbielskiego.

Ten ostatni wysłuchuje mnie uważnie, po czym mówi, że mam nadal ściśle stosować się do zaleceń lekarzy, on zaś – jako dodatek do normalnego leczenia da mi te dwie malutkie buteleczki z zawartością TP-1 i TP-2, które przed chwilą otrzymały od doktora kobiety z Gdańska i Katowic. Te leki mają współdziałać z normalnymi lekarstwami, udoskonalać leczenie. W buteleczce z TP-1 jest różowy płyn. Doktor Podbielski tłumaczy: to są tylko sole kobaltu. W drugiej, z ciemniejszym płynem, są sole kobaltu, żelaza, miedzi, magnezu, cynku i innych. Amerykanie naliczyli ich 33. „ Naszych jaśnie oświeconych nie można było skłonić do tego, żeby się tym zajęli „ – mówi doktor Podbielski. TP znalazł się w Ameryce w sposób równie niekonwencjonalny, jak w setkach polskich domów, w których ktoś choruje i próbuje znaleźć ratunek w „ cudownym „ leku. Doktor Podbielski mówi, że ma w Ameryce znajomą panią profesor. Kobieta miała kilka poronień i w żaden sposób nie mogła zajść w ciążę. Napisała, aby doktor Podbielski przysłał jej te swoje „mikroelementy” TP, może one coś pomogą. Zaczęła je pić.

Po roku urodziły jej się dwie córki bliźniaczki – Kasia i Małgosia. Dziewczęta powychodziły już za mąż, ukończyły studia. Jedna z nich w czasie studiów powiedziała swojemu profesorowi ( a matka jej powtarzała wiele razy ) że jest córką „mikroelementów”. Profesor zainteresował się sprawą, uczelnia dała dziewczynie stypendium i stworzyła warunki do prowadzenia doświadczeń. Dziewczyna studiowała biologię. Wyniki eksperymentów na ponad dwustu myszach okazały się rewelacyjne. Wtedy właśnie okazało się, że w TP jest tyle to a tyle soli różnych pierwiastków. Podobne doświadczenia prowadzono znacznie później także w Polsce. W roku 1979 w „Literaturze” ukazał się wywiad z profesorem K. z Instytutu Onkologii. Powiedział on m. in. : „Dr Podbielski, który prowadził badania na zwierzętach ma również wiele doświadczeń od ludzi, którym jakoś pomógł. Skromny ten i bardzo rzetelny człowiek zastrzega jednak, że przyjmując mikroelementy nie należy przerywać oficjalnej terapii. Ostatnio przeprowadzono cykl badań nad mikroelementami w Instytucie Biologii Doświadczalnej. Okazało się, że zakłócenia w gospodarce mikroelementów powodują zaburzenia odpornościowe organizmu …” Dla dalszych losów TP nic z tego jednak nie wynikało. Będę jeszcze pisał w dalszej części reportażu.

Tymczasem więc dr Tadeusz Podbielski wyjaśnia mi działanie swojego leku. To samo powtarza innym, którzy się do niego zgłaszają. Mówi językiem barwnym, obrazowym: – Z każdej buteleczki będziemy mieli litr lekarstwa. W domu rozcieńczamy. Nie od razu, ale na przykład w połowie litra, czy w jednej trzeciej połowę lub jedną trzecią leku w przegotowanej i ostudzonej wodzie. Rozcieńczony TP-1 będzie klarowny, a TP-2 mętny. Zaczynamy od rozcieńczonego TP-1 trzy razy dziennie po małej łyżeczce od herbaty, mleka czy zupy. Najpierw od 2 do 5 kropelek i sprawdzić czy nie ma kołatania serca, zawrotu głowy. Jeśli nie, przechodzimy stopniowo do łyżeczki trzy razy na dzień. Są różne skutki: niektórzy po trzech dniach potrafili po 36 kamieni znaleźć w moczu. A to dobra robota, bo oczyszcza nerki, ochrania organizm, aby mógł walczyć z głównym wrogiem. Czasami może być uczulenie w postaci drobnej wysypki i świądu na ciele. Nie bać się tego, przerwać kilka dni odpocząć i brać mniejszą dawkę. Czasami to wzmacnia serce. Ale czasami kapryśne serce nie lubi tego: zaczynać znów od kilku kropelek i przyzwyczajać organizm. Co to lekarstwo daje? Poprawia apetyt (dzieciom dawać na przykład do herbaty, nie dużo), poprawia trawienie i wypróżnianie. Poprawia krew, nerwy, siły, ogólne samopoczucie.

W tej krwi więcej czerwonych ciałek, więcej hemoglobiny czyli więcej tlenu. Jak więcej tlenu, mocniejszy jest organizm. Jest siła do walki z chorobą, W warunkach niedotlenienia szerzą się wszelkiego rodzaju schorzenia – szczególnie nowotworowe, artretyzmy, reumatyzmy itd. Brak tlenu, to tak jak w naszym tradycyjnym piecu – nie chce się palić, kopci, dymi coraz więcej sadzy i te sadze niejako odkładają się w naszym organizmie. Tlen, to jest ta siła bojowa. Tlen, żelazo, bije wszelkiego rodzaju zarazki. Ale to lekarstwo rozszerza też tętniczki w tych miejscach zaatakowanych. Jeśli mam dobre szerokie drogi na ten front i mogę dostać więcej amunicji i chleba, czyli tego tlenu, skuteczniejsza walka z chorobą.

W tym miejscu doktor Podbielski zawsze zaatakuje swoich pacjentów. Jest bezpardonowy, ostry i wcale nie delikatny w słowach. – A jeśli w domu ktoś pali – prawie krzyczy – papierosy, tam nie będzie zdrowia, nie może być i nie powinno być. Ja z reguły takim nie wydaję lekarstwa, bo nie ma sensu, nie oszukujmy się. Bo co papieros robi? Zwęża naczynia krwionośne, krew nie dopływa w ostatecznej ilości do tych miejsc zaatakowanych, no i szansa dla różnych chorób, które atakują codziennie. Ktoś nie pali, ale siedzi w tym dymie, to tak samo, jakby palił. – Doktor pokazuje mi kolejno parę zdjęć: – Młode kobiety, które palą papierosy, proszę popatrzeć. Dzieci, przychodzą na świat z rakami. Te młode palące matki to są zbrodniarki. A to jest klasyczny przypadek. Kilka miesięcy temu. Godzina jedenasta w nocy. Przyjeżdża jeden magister inżynier z Wrocławia: panie doktorze, tydzień temu urządziliśmy chrzciny dziecka. Pięciomiesięczne, zdrowe, silne dziecko. Na drugi dzień dziecko kona, do kliniki. A ojciec pędzi do mnie. Pytam się: a ilu palaczy było na tym przyjęciu? Tylko ośmiu. On najbliższą rodzinę zaprosił, żeby zamordować to pięciomiesięczne dziecko. A tu (kolejne zdjęcie) jeszcze jeden przypadek. Warszawianka, 38 lat, przystojna, inteligentna, paliła. I proszę, odpadło dziewięć palców u nóg. Nekroza taka tu szła. 22 lata leczono ją w Warszawie, najlepsi specjaliści i koniecznie chcieli jej amputować obydwie nogi. Przynieśli ją na krzesełku do mnie w Warszawie. Jedną nogę obandażowali, no, niestety czuć było trupem. Zgromiłem jak tylko mogłem: ty zbrodniarzu, wyciągaj te papierosy! Wyciągnęła, wyrzuciła, przestała palić. Proszę popatrzeć (nowe zdjęcie) po kilu miesiącach kuracji lekiem TP- nogi zabliźniły się, ale palce nie odrosły.

Straszna jest ta dokumentacja doktora Podbielskiego.

Więc w ciągu pierwszego tygodnia – ciągnie dalej cierpliwie – pijemy tylko TP-1. Od kilku kropelek do łyżeczki trzy razy dziennie. W drugim tygodniu przechodzimy na mocniejsze TP-2. Też zaczynamy od kilu kropelek: dwa razy TP-1, raz TP-2, potem raz TP-1, dwa razy TP-2 od kilku kropli, pół łyżeczki roztworu, do łyżeczki trzy razy dziennie. I też próbować, jak organizm to znosi. Samemu trzeba wypraktykować. Dawkę dyktuje organizm. To wszystko w postaci picia. W ten sposób poprawiam morfologię, rozszerzam ten dowóz lepszej krwi na pole bitwy – obojętnie czy to w głowie, wątrobie, nodze itd., obojętnie, czy to jest sprawa nowotworowa, reumatyczna, stany zapalne, uczuleniowe itd. Z TP-2 można robić okłady na bolesne miejsca. Lekko zwilżoną szmatkę przykryć flanelką. Tylko nie kłaść na duże rany, bo bardzo piecze, gorzej i dłużej niż jodyna. Można dookoła rany. Można robić płukania gardła (łyżeczka, później łyżka roztworu TP-2 na szklankę wody) kilka razy dziennie. Na ranki na macicy, nadżerki, upławy, mięśniaki, włókniarki czy bezpłodność – stosować irygację. Na szklankę wody początkowo jedna łyżeczka, później łyżka roztworu TP-2. Jakie bywają skutki? Mam taki przypadek kobiety z naszego województwa. Miała jedenaście poronień. Oboje tracili nadzieję na dziecko. Zaczęła to pić, zrobiła kilka płukanek. I córka już w tym roku składała maturę. Można też robić inhalacje. Dobrze to robi na oskrzela, na gardło, zatoki, uszy. Miałem taki przypadek: ktoś przez iks lat nosił aparat w uszach. Po ośmiu miesiącach stosowania TP przychodzi do mnie i mówi: panie doktorze, ja już bez aparatu pana słyszę.

Wszystko to zaś po wielu latach żmudnych doświadczeń na zwierzętach i ludziach, w trakcie których nie obyło się także bez procesów sądowych…

Bronisław Słomka

Tajemnica Doktora P., pierwsza część

12 kwietnia 2021 12:52

Tajemnica Doktora P.

On był ułanem, a Zosią. Ta panie, jak ty nie będziesz umiał myśleć, to ty nic nie będziesz umiał. Rób co chcesz, koń i tak zdechnie. W harcerskim mundurku na wojnę. Schowaj pan tę statystykę, bo pana zamkną. Niech się dzieje co chce

Pełen podziwu patrzę i słucham, jak państwo Podbielscy, cierpliwie i bez widocznych śladów zmęczenia przyjmują u siebie w mieszkaniu te pielgrzymki ludzi z całej Polski, którzy przyjeżdżają do Międzyrzecza po owiany legendą lek, który jest ich nadzieją, a jakże często także ostatnia szansą. Zastanawia mnie, skąd biorą tyle niespożytej energii. I wydaje mi się, że wiem: wynika ona z życzliwego otwarcia dla spraw świata i drugiego człowieka w szczególności. Mocnego wewnętrznego przekonania, w czym stale wzajemnie się utwierdzają, że każdy ma tutaj do spełnienia jakąś ważną życiową misję, aby ją wypełnić musi tego bardzo chcieć i musi umieć.

Dla nich obojga tą życiową misją stała się sprawa „ich” leku. Leku, który od trzydziestu lat produkują i rozprowadzają sami, choć stał się, już rzec można, własnością publiczną mimo że oficjalnie nie zaakceptowaną, bo taka akceptacja to sprawa długiej i żmudnej walki. Doktor nauk weterynaryjnych Tadeusz Podbielski nieraz był już skłonny zwątpić w powodzenie i sens tej walki. Wtedy Zofia, jego najwierniejsza towarzyszka życia przychodziła mu z pomocą słowem otuchy i zachęty: nie załamuj się, zwycięstwo jest przed nami. Ale i bywało też, że kiedy w tej pracy się zagalopował nie bacząc na własne zdrowie, próbowała go nieco hamować: wolniej, odpocznij, człowiek ma przecież swoją wytrzymałość. Parę lat temu zaczęła o nim pisać książkę. Miała to być długa opowieść o życiu aktywnym, nieustającej walce z przeciwnościami losu i łamaniu sztucznych barier skostniałego myślenia, które często przybiera się w szaty złudnych, niby naukowych schematów, kanonów, które przeszkadzają iść na przód. Napisała początek, na dalszy ciąg nie ma czasu. Tę książkę pisze samo życie. Kiedyś w latach dwudziestych, gdy on był uczniem łomżyskiego gimnazjum, zaś ona uczennicą seminarium nauczycielskiego i harcerką, występowali w amatorskim teatrze. Do dziś pamiętają te patriotyczne przedstawienia wywołujące owację stuosobowej widowni, kiedy on występował na przykład w roli skazańca w „ Dziesiątym Pawilonie”. Te wzruszające sceny pożegnania z matką, gdy matkę grała jego przyszła żona. Jeździli po wsiach z „Krysią leśniczanką” lub z „ Zosią i ułanem”, w której to sztuce on był ułanem, a ona oczywiście Zosią. Później, kiedy ona została nauczycielką w Kolnie (i oczywiście drużynową w harcerstwie, przy czym to zainteresowanie harcerstwem, wyniesione jeszcze gdzieś tam z Połtawy w Rosji, dokąd w 1917 ewakuowano jej rodzinę z Suwałk, pozostało do dziś), a on studentem wydziału weterynarii na Uniwersytecie Warszawskim, te ich patriotyczne uniesienia dojrzewały, spełniały się w nowy sposób.

Teraz, kiedy doktor Podbielski przypomina swoje studenckie czasy, często przychodzą mu na myśl słowa profesora W. Profesor na nic nie miał czasu. Pochłonięty jakąś działalnością społeczną czy państwową często nie zjawiał się na wykładach, opuszczał zajęcia; stąd wymaga przede wszystkim samodzielnej pracy studentów, zaś gdy przychodził, mówił: „ Ja chcę was tylko nauczyć myśleć. Ta, panie jak ty nie będziesz umiał myśleć, to ty nic nie będziesz umiał, a jak ty będziesz umiał myśleć, to ty sam będziesz pisał książki ”. Doktor mówi, że uniwersytet dał mu szersze spojrzenie na życie, a dyscypliny, która w tym życiu jest niezbędna, nauczyła go podchorążówka kawalerii w Grudziądzu, a później służba w pułku. I tu młody absolwent weterynarii po raz pierwszy w życiu spróbował wyjść poza wyuczone formułki z książek.

Pewnego razu jeden koń w pułku zachorował na tężca. Koń był piękny, widoki na wyleczenie żadne, zwołano konsylium i zapadł wyrok: zastrzelić.

– Panie majorze – powiedział Podbielski do dowódcy. – Ja bym chciał poeksperymentować. Można? Spróbuję go wyleczyć. – Rób co chcesz, koń i tak zdechnie.

Młody lekarz weterynarii mieszkał przy ambulansie. Koń wisiał podwieszony na szelkach, skazany praktycznie na śmierć. – Powiedziałem jednemu z kanonierów: masz tu wygodny fotel, usiądź i pilnuj. Jeżeli ten koń będzie oddawał mocz, podstaw naczynie i złap ten mocz. I tak się stało. Później ja filtruję ten mocz, naciągam w strzykawkę i robię koniowi z tego zastrzyk. Co to było? To była autouroterapia. Wtedy modna była hemoterapia, pobierało się krew w jednym miejscu i wstrzykiwano w drugim. Tymczasem koń walcząc z chorobą wytwarzał antytoksyny, antyciała. One były w moczu. Trzeba było spróbować go tym leczyć. No i rzeczywiście koń wyzdrowiał.

Była to pierwsza samodzielna próba poszukiwania nowych metod leczenia zwierząt, wyjście poza uznane praktyki. Następne, choć już innego rodzaju, podejmie doktor Podbielski po wojnie w Międzyrzeczu. Ale tutaj przyjedzie już także bogaty w doświadczenia w pracy ze wsią. W latach trzydziestych, jako młody lekarz weterynarii w Łomży, potem w Kolnie, na Kurpiach, jeździł do rolników z wykładami, organizował spółdzielczość mleczarską, można powiedzieć – pomagał w organizacji nowoczesnego, opartego na racjonalnych zasadach rolnictwa. To było parę kilometrów od granicy niemieckiej, gdzie jednym z ważnych elementów tej pracy było rozwijanie patriotyzmu. Kiedy poświęcali i otwierali nową mleczarnię, chłopi ufundowali armii dwa karabiny maszynowe, niektórzy oddawali na jej potrzeby swoją krótka broń, a Podbielski jako prezes rady nadzorczej wygłaszał patriotyczną mowę. „ Zbudowaliśmy tę mleczarnię wspólnym wysiłkiem, ale trzymajmy się chłopcy, nadal razem, bo wróg blisko i szykuje się do wojny. Jeszcze odzyskamy to, co nasze „ – wyprzedzał historię. Wkrótce miał nastąpić wrzesień 1939.

Podbielskiego powołano do wojska. Jakież było zdziwienie, kiedy pewnego dnia do jednostki, w której służył, przyszła także za nim jego żona Zofia w mundurku harcerskim. Nie opuści go, powiedziała sobie, wzięła plecak, odnalazła go i cały czas towarzyszyła mu w tym wielkim odwrocie wojsk, potem znów marszu na Warszawę, jako sanitariuszka. Później, kiedy został zamknięty przez Niemców w obozie przejściowym, poruszyła niebo i ziemię, aby go stamtąd wyciągnąć. Zrobiła to przy pomocy Niemca nazwiskiem Paluszek, który był ordynansem oficera z jakiejś tam służby pomocniczej, niejakiego Altmana. Z tym Paluszkiem jeździła od jednej ważnej szyszki Wehrmachtu do drugiej, od miasta do miasta, aż dopięła swego. Ale bo i czego to nie dokona Zofia Podbielska, z domu Mogilnicka, herbu Lubicz, której matka z domu była Bagińska, herbu Ślepowron?

Do Międzyrzecza przyjechał Tadeusz Podbielski 10 lipca 1945. – Zostałem tu skierowany – mówi – przez Wojewódzki Urząd Ziemski w Poznaniu w celu objęcia w posiadanie przez polską administrację państwową tych ziem po 130 latach niewoli i zorganizowania obsługi weterynaryjnej. Byłem jedynym lekarzem weterynarii. Kiepska tu była na początku ta gospodarka. Kilkadziesiąt krów w powiecie, trochę koni, a ludności ciągle napływało zza Buga, z Poznańskiego, Kieleckiego…, obejmowała gospodarstwa. Po konferencji w Poczdamie Armie Czerwona przepędzała przez powiat za Odrę, do Niemiec, dla wyżywienia żołnierzy, spore ilości bydła i koni. No to część tych kulawych itd. Zostawała tutaj. Te koniki kulawe wyłapywało się, leczyło i rozdawało później osadnikom. Dobrze do gospodarki zabierali się byli fornale, parobcy, którzy kiedyś służyli w wielkich majątkach dziedziców. Rozwijało się to od 1948 roku.

Na przykład w Sierczynku, jeden z takich rolników, jak on przyjechał na targ do Międzyrzecza, to para koników u niego była już taka piękna, że jak jechał, to wydawało się, że jakby sam hrabia jechał, dumnie. Te koniki pięknie szły. Do tych koni dwa źrebięta, później hodował już pięć, sześć krówek i tak statystyka hodowli w powiecie rosła. Ale w czterdziestym ósmym przyszła kolektywizacja, dobrych gospodarzy uznano za kułaków i pędzono do spółdzielni. Więc ja znów pewnego razu spotykam tego gospodarza z Sierczynka, a wszystkich tu znałem, i pytam, co słychać, a on do mnie: Panie doktorze, rzucam to gospodarstwo, a piękne, że serce się kraje. Ja parobek z dziada pradziada pracowałem w tych dziedziców, nie raz dostałem po plecach szpicrutą czy kijem, ale to było mniej bolesne, jak teraz, kiedy mnie nazywano kułakiem, wyzyskiwaczem i wrogiem Polski Ludowej. Ja, kułak? I zlikwidowałem.

I tak po kolei likwidowali swoje gospodarstwa inni, zaś na spędach było coraz mniej krów także cielnych, i macior. I tak jak przedtem statystyka, słupki hodowli szły w górę, tak teraz następował gwałtowny spadek. Narady organizowali, przyjechał działacz z Cegielskiego w Poznaniu i inni działacze partyjni i mówili, jak tu te spółdzielnie organizować, bo kułaki dookoła, a ja mówię, że hodowla spada i wyciągam swoją statystykę. A oni na mnie, że doktor za kułakami obstaje, a to wrogowie ludu. No i jeden do mnie po cichu: doktorze, schowaj pan tę statystykę, bo pana zamkną.

Walczy więc Podbielski z licznymi chorobami zwierząt, leczy je, ale także zależy mu, żeby się hodowla rozwijała, więc nie omija go ta szeroko wówczas prowadzona walka o kolektywizację rolnictwa. Jak może, próbuje tępić wśród swoich współpracowników pijaństwo i nierzetelność, czym, jako wówczas bezpartyjny naraża się miejscowym władzom, które też znajdują się w samym centrum walki klasowej. Naraził się, bo akurat ten współpracownik był partyjny. Wezwał go sekretarz, żeby sprawę wyjaśnić, a na koniec powiedział tak: „ Myśmy dawno z wami porzundek byśmy zrobili, ale wyśta pożyteczny człowiek”. Trudno było w takiej atmosferze pracować, ale Podbielski nigdy się nie załamał, uczciwie robił, co do niego należało i za co go cenili. Ceniły go i władze, i cenili go rolnicy, którym, jak mógł, pomagał. A chłopi przychodzili i narzekali: „ Coś jest niedobrze, panie doktorze, krowy mleko tracą, chude są i nie żrą”. Sporo tych krów trzeba było skierować na ubój. Ale doktor Podbielski zaczął się wówczas zastanawiać, co może być przyczyną, dlaczego te krowy tak chorują? Z każdej krowy trzeba się rozliczać, bo wróg klasowy nie spał i zbyt wielkie ubytki mogły zostać potraktowane jak sabotaż. Trzeba to zbadać na miejscu.

Pojechał więc do Wielkiej Brzozy, gdzie ten problem buł najostrzejszy i pobrał próbki tamtejszej wody, siana, trawy oraz ziemi, a żona zawiozła to do badania do Zakładu Higieny w Poznaniu. Wyniki analizy okazały się niezwykle interesujące: znaczne niedobory kobaltu i miedzi, niewiele manganu. Brak wielu podstawowych składników mineralnych w ziemi i paszy jest przyczyną chorób zwierząt, pomyślał. Jak te niedobory uzupełnić? Kilka miesięcy poszukiwał kobaltu i innych składników, jeździł do Warszawy, Gliwic, do Gdańska, aż znalazł, co trzeba. Ale kiedy już miał ten kobalt, to oczywiście razem z instrukcją, że jest to środek trujący i stosuje się go tylko w farbiarstwie. Jeśli zatem chce go zastosować do leczenia krów, musi zacząć eksperymentować. Jak? Teraz przyznaję, że na początku pracował podobnie jak Pasteur czy Koch. Przygotował roztwór, który miał stężenie zawartości pierwiastka w organizmie i postanowił go wypić sam. – Niech się dzieje co chce – powiedział. – A Zosia zobaczyła, że ja to piję, tę truciznę i też wypiła. Musimy być razem zdecydowała.

Bronisław Słomka

Tajemnica Doktora P., 1982 r.

12 kwietnia 2021 12:52

Ziemia Gorzowska
27 08.1982
poz32

Artykuł oryginalny dodany na samym dole.

Tajemnica Doktora P.

Jakim prawem?
Sensacja niosła się w świat
Musieli ratować się ucieczką
Serdecznie dziękuję za pomoc – pisze lekarz z Łodzi
Przed sądem
Obiecanki cacanki
Próby w małym szpitaliku
Gdyby doktor P. był instytucją …

Niepowodzenie pierwszej, podjętej w roku 1955 próby wyjścia z lekiem TP z etapu własnych, prywatnych doświadczeń i eksperymentów w świat oficjalnej medycyny, nie załamało doktora Podbielskiego. Można powiedzieć: nie miał na to czasu, ani warunków, aby się załamać. Nie pozwalali mu na to coraz liczniej zgłaszający się po lek chorzy, a przede wszystkim wyniki, jakie osiągał. Te wyniki ciągle powodowały, że fama rosła, że o Podbielskim zaczęły krążyć legendy. Wiele w tych legendach było zrozumiałej sensacji, pewnie przy okazji sporo także zmyślania. Wszystko to jednak wynikało z naturalnej dla człowieka znajdującego się w krytycznej sytuacji zdrowotnej potrzeby wiary w skuteczność terapii czy leku . TP doktora Podbielskiego dawało taką wiarę, umacniało ją ewidentnymi przypadkami wyleczeń raka, z którymi nie mogła sobie poradzić oficjalna medycyna.

Każdy taki przypadek zaskakiwał lekarzy i musiał tworzyć nowe mity, nowe legendy i nie można się temu dziwić. Jedni patrzyli więc wówczas na Podbielskiego z podziwem, a wielu z uczuciem zawiści. „ Jak to? – mówili ci ostatni. – Weterynarz, a zabiera się do leczenia ludzi? Jakim prawem? ” Te zawiść w niektórych głowach podsyciły niejako w sposób niezamierzony liczne publikacje prasowe o doktorze Podbielskim, które zaczęły się pojawiać w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Podobnie, jak to było w moim przypadku, także wówczas, dwadzieścia kilka lat temu, przyjeżdżający do Podbielskiego Dziennikarze byli nieufni, pełni sceptycyzmu. Wielu uruchomiło przy tym machinę prywatnego śledztwa, aby opisać sprawę możliwie obiektywnie i krytycznie. Jeden z pierwszych dziennikarzy, redaktor G., który przyjechał do Międzyrzecza, a konkretnie do lekarza weterynarii Podbielskiego na początku 1956 roku z Poznania, zebrawszy różne opinie o Podbielskim, poszedł jeszcze na wszelki wypadek do miejscowego sekretarza partii, aby i jego zapytać, co sądzi o człowieku i o tym, że oprócz zwierząt leczy on także ludzi. – Ten lekarz, towarzyszu sekretarzu, zamiast bydło leczyć, to on jeszcze ludzi leczy? I co wy na to? – Co ja na to? A wiecie co? – odpowiada sekretarz. – Prawdę mówiąc, on i mnie pomógł. Leczyłem się w Poznaniu i nic, dalej było niedobrze. No to Podbielski dał mi swoje lekarstwo. I patrzcie, towarzyszu redaktorze, ja jestem zdrowy i pracuję.

Czy trzeba było lepszej opinii? Pod koniec marca 1956 ukazują się więc w poznańskim „Głosie Wielkopolskim” trzy artykuły Jana G. O Podbielskim i jego leku. Po roku następne. Także w „Gazecie Zielonogórskiej”. Dziennikarz pisał : „Do Międzyrzecza jechałem bez przekonania. Zanosiło się na nudną rozmowę. A tymczasem…” Sensacja niosła się w świat. W jednym z pism dla Polonii zagranicznej dziennikarka pisze: „Tysiące ludzi zawdzięczało mu życie i zdrowie”. Do doktora Podbielskiego sypią się listy z Ameryki, Kanady… W roku 1969 „Panorama Północy” poświęca Podbielskiemu całą stronę. Jednym z pierwszych dziennikarzy, którzy zajęli się popularyzacją osoby i leku doktora Podbielskiego, był Henryk Ankiewicz z Zielonej Góry. Latem 1966 roku ukazał się w „Gazecie Zielonogórskiej” jego reportaż pod znamiennym tytułem: „Kim jesteś, doktorze P.?” Artykuły o Podbielskim ukazują się w prasie polonijnej w Stanach Zjednoczonych i w prasie radzieckiej. Autorka reportażu w 16 numerze „Kierunków” z 1978 roku pisze: „Do napisania tego artykułu sprowokował mnie czysty przypadek. Jeden z moich znajomych cierpi na ciężkie schorzenie (rak płuc – przyp. BS). W szpitalu podjęto decyzję: operacja. Nie zgodził się. Wyszedł ze szpitala na własne żądania. Od kilku tygodni pozostaje pod opieką Tadeusza Podbielskiego. Ustały męczące objawy chorobowe, przybrał na wadze… Upoważnił mnie do opisania tej historii…” Dwa lata temu obszerny reportaż o doktorze Podbielskim i historii jego leku TP ukazał się w popularnym „Ekspresie Reporterów” (Krzysztof W. Kasprzyk: „Mikroelementy Podbielskiego”).

Jedenaście lat temu w artykule zamieszczonym w „Życiu i Nowoczesność” zatytułowanym „Makro problem mikroelementów” pisał o tych problemach sam Tadeusz Podbielski. Te oraz dziesiątki innych publikacji, sprawiały, że liczba ludzi ustawiających się w kolejce po lek ciągle rosła. Przybywali nowi. Po pierwszych artykułach prasowych, np. tym „Kim jesteś doktorze P.?” państwo Podbielscy przeżyli w Międzyrzeczu istne trzęsienie ziemi. Ludzie wchodzili do mieszkania drzwiami i oknami. W końcu Podbielscy musieli rejterować do Warszawy, aby tam przeczekać nawałnicę. Tak jest niemal po każdej publikacji. Współczuję doktorowi Podbielskiemu i jego dzielnej małżonce, bo po ukazaniu się pierwszych odcinków mojego reportażu pewnie także nie mają w swoim domu spokoju. Próbowałem się tam dodzwonić, ale wnosząc po tym, że nikt nie odbierał telefonu przypuszczam, że i tym razem oboje umknęli do Warszawy, aby przeczekać szturm na swój dom. Nic na to, niestety, nie jestem w stanie poradzić. Wiem, że żadne moje apele nie pomogą. To jest zresztą cena, jaką płaci doktor Podbielski od wielu lat za swój wynalazek. Ale jej uciążliwość łagodzą te liczne dowody, że lek jest po prostu w wielu przypadkach pomocny. Piszą o tym w swoich listach do doktora Podbielskiego także specjaliści, lekarze medycyny, jak np. doktor Włodzimierz G. Z Łodzi. U jego teściowej w wieku 71 lat stwierdzono raka płuca: „Pragnę Pana powiadomić – pisze on w liście do Podbielskiego – że leki zalecone przez pana okazały się bardzo skuteczne. U naszej matki … z początkiem 62 roku radiologicznie były stwierdzone zmiany w lewym płucu z podejrzeniem raka. Ze względu na podeszły wiek bronchoskopii nie wykonano. Po roku przyjmowania leku nastąpiła znaczna poprawa w sensie obniżenia OB., polepszenia apetytu i samopoczucia chorej. W maju 64 r. na zdjęciu płuc zmian z okresu 62 r. nie stwierdzono. Serdecznie dziękuję za pomoc okazaną matce…”

Rosnąca z każdym rokiem popularność leku doktora Podbielskiego w czym, jak wspomniałem, znaczną rolę odegrały liczne publikacje prasowe, była przysłowiową belką w oku tych, którzy mu zazdrościli. Jak w każdym zawodzie, taka zawiść istnieje i daje o sobie znać także w tym światku. Przejawiała się w różny sposób. Byli tacy. Którzy mówili: Jakim prawem ten weterynarz bez uprawnień do leczenia ludzi ma tylu pacjentów? Byli i tacy, którzy pisali donosy gdzie trzeba i podgrzewali organa wymiaru sprawiedliwości, aby się wreszcie zajęły „aferą Podbielskiego” i ukarały weterynarza. No i po części dopięli swego. W 1966 roku zajęto Tadeuszowi Podbielskiemu ponad tysiące listów od pacjentów z Polski i zagranicy oraz spory notes z obserwacjami. Dwa lata trwały różne przesłuchiwania ludzi w Poznaniu. Starano się wychwycić przynajmniej jeden przypadek szkodliwego działania leku TP. Nie znaleziono. Sprawa w końcu trafiła do sądu. Były trzy rozprawy. Podbielski stawił się na nie bez adwokata. Sam się bronił. Bronili go ludzie, którym pomógł. Czy są uprawnienia do leczenia ludzi? – pyta się sędzia Podbielskiego. Nie ma – ten odpowiada, jestem tylko lekarzem weterynarii. Ale, proszę sądu, co ja mam robić, kiedy nawet lekarze, profesorowie kierują do mnie ludzi? Przekazał sądowi listę z nazwiskami profesorów medycyny, ale także listę instytucji, do których kołatał, aby zajęły się jego lekiem, nikt poważnie się nim nie zajął. To na pewno nie była dla sądu łatwa sprawa. Podbielski został uniewinniony. Sąd Wojewódzki w Zielonej Górze w uzasadnieniu wyroku z lutego 1968 roku stwierdził m.in.: „Umarzając postępowanie, Sąd I Instancji kierował się między innymi tym, że oskarżony działał bezinteresownie, nie żądając zapłaty za stosowane leki, że kierował się pobudkami humanitarnymi wierząc, że stosowane przez niego leki przynoszą ludziom ulgę, na co miał dowody w postaci licznych listów z podziękowaniami od chorych.

Rewizja prokuratora nietrafnie przywiązuje wielką wagę do opracowania znajdującego się w aktach…, sporządzonego przez prof. dr. Med. Jasińskiego, które nie jest w stanie kategorycznie wypowiedzieć się, aby stosowane przez oskarżonego pierwiastki śladowe w postaci kobaltu i innych mikroelementów, wpływały szkodliwie na zdrowie człowieka.

Takiego stwierdzenia nie można oprzeć na opinii zespołowej…, albowiem z dopisku pod tą opinią wynika, że sprawa stosowania mikroelementów i ich wpływów na wzrost nowotworów jest otwarta, i że istnieją podstawy do naukowego zbadania hipotez lekarza weterynarii Podbielskiego.
Jeśli w tej sytuacji aplikowane chorym mikroelementy przynosiły im ulgę (vide zeznania świadków) oraz liczne listy dziękczynne, a nawet recepty wystawione przez lekarzy chorym na specyfiki produkowane przez oskarżonego Podbielskiego i jeśli leczenie tych chorych poparte było doświadczeniami stosowanymi na zwierzętach, to trudno przyjąć, aby w działaniu oskarżonego mieściła się taka doza społecznego niebezpieczeństwa, by wymagała represjonowania oskarżonego …
Właściwością człowieka chorego, co jest powszechnie wiadomo, a w dodatku na raka, jest obrona swojego zdrowia wszelkimi środkami jakie są mu dostępne …”

Ta zakończona uniewinnieniem sprawa sądowa ani na chwilę nie przerwała działalności doktora. Ludzie w dalszym ciągu przyjeżdżają, on wydaje im swój lek, odjeżdżają, piszą listy, informują o swoim stanie. Wielu z tych ludzi znajdowało się pod kontrolą Instytutu Onkologii w Gliwicach. Wielu z nich doktor Podbielski zmuszał po prostu do systematycznych kontroli lekarskich. Picie roztworu TP to jedno, a stały kontakt ze specjalistyczną placówką to obowiązek. W ten sposób doktor wymusił na kilku pacjentkach, aby ponownie odwiedziły Instytut w Gliwicach, z którego zostały swego czasu wypisane. Tam zaś, ponieważ były to przypadki bardzo trudne, zdziwiono się, że kobiety te jeszcze żyją. One zaś opowiedziały o tym, że piją po prostu lek Podbielskiego i dlatego żyją. W Instytucie zainteresowano się Podbielskim. W 1957 roku dostał list podpisany przez dyrektora Instytutu dr. J. Ś.: „Dowiedziałem się, że leczy pan niektórych naszych chorych na nowotwory. W związku z tym byłbym wdzięczny panu za porozumienie się ze mną w sprawie stosowania metod leczenia”. Pojechał. Zabrał ze sobą wyniki badań i obserwacji.

– Panie doktorze – odpowiedziano mu. – Proszę nas nie przekonywać. My już jesteśmy przekonani na przykładzie naszych byłych pacjentek. Była to zachęcająca i rokująca ciekawe wyniki wizyta. Doktor Podbielski miał nadzieję, że tym razem sprawa jego leku ruszy wreszcie z martwego punktu. Zostawił w instytucie butelkę tego leku, aby mogli przeprowadzić odpowiednie badania. Obiecano mu, że takie badania zostaną przeprowadzone.

Minęło pół roku. Doktor Podbielski znów otrzymał pismo z Gliwic. Tym razem podpisane było przez doc. dr. med. H. G. Kierownika Zakładu Radiologii Nowotworów Instytutu Onkologii: Przepraszam, że dopiero teraz piszę w sprawie projektu badań doświadczalnych z mikropierwiastkami. Jednakże dopiero wczoraj przeprowadziłem rozmowę z profesorem Politechniki Śląskiej – Konopackim, który obiecał mi, że w ciągu najbliższych miesięcy Politechnika Śląska dostarczy nam soli kobaltu, miedzi i żelaza w formie bardzo czystej. Mam nadzieję, że wtedy, a więc prawdopodobnie jeszcze w tym roku, ustawilibyśmy kilka doświadczeń, o których powiadomię pana doktora osobnym pismem i będę prosił o jego uwagi”. Na tym korespondencja się urwała. Żadnych doświadczeń nie było. Podobnie, jak w przypadku Kliniki Endokrynologicznej Akademii w Łodzi, gdzie przeprowadzenie eksperymentów zapowiedział docent R. Były to tylko obiecanki. Nie wystarczyło cierpliwości, czasu i nie wiem czego jeszcze?

Ale specyfik Podbielskiego zastosowano w małym onkologicznym szpitaliku dla beznadziejnych przypadków raka w Wyrozębach pod Sokołowem Podlaskim. W grudniu 1966 roku doktor K. z tego szpitala pisał w liście do Tadeusza Podbielskiego m.in.: „Jednym z ważniejszych zagadnień e lecznictwie jeszcze nierozstrzygniętych jest kwestia raka. Środki i zabiegi jakimi w tych wypadkach medycyna dysponuje są niedostateczne i zawodne, a często nawet niemożliwe do zastosowania. Nie wolno więc ustępować w poszukiwaniach ratunku dla nieszczęśliwych opanowanych tą chorobą. Wszelkie więc obserwacje nad oddziaływaniem jakich bądź środków lub zabiegów leczniczych na ustroje dotknięte rakiem, winny być chętnie wyłapywane i podawane do wiadomości ogółu lekarzy. W tej myśli korzystając z dobrodziejstw Pana Doktora Tadeusza Podbielskiego, który przedstawił mi lekarstwa jego pomysłu, postanowiłem wykorzystać je dla swoich chorych rakowych będących w stanie beznadziejnym. Ponieważ wspomniane preparaty mam dopiero miesiąc w toku badania, nic jeszcze pewnego nie mogę powiedzieć: jednak w 2-ch przypadkach chorych rakowych po operacji żołądka i guzem w mózgu zaznaczyła się poprawa. Za to w dwóch wypadkach owrzodzenia żołądka u chorych z 15-letnim cierpieniem stwierdziłem znakomitą poprawę, graniczącą z wyzdrowieniem i to w bardzo krótkim czasie ok. 3-ech tygodni. Badania swoje przy pomocy lekarstw Pana Doktora Podbielskiego prowadzić będę nadal”.
Ale te badania i eksperymenty w małym szpitalu, z natury rzeczy, nie mogły otworzyć drogi dla TP. Procedura związana z wprowadzeniem nowego leku jest niezwykle żmudna i długa. Aby ją pokonać, Podbielski sam musiałby być jakąś wielką firmą: instytutem naukowo-badawczym z odpowiednim programem i finansami, czy tez przedsiębiorstwem farmaceutycznym. Tymczasem jest to po prostu tylko doktor nauk weterynaryjnych (pracę doktorską obronił w roku 1971) i tylko osoba, a nie instytucja…

Bronisław Słomka

Tajemnica doktora P.

Tajemnica Doktora P. – dokończenie, 1984 r.

12 kwietnia 2021 12:52

Ziemia Gorzowska
3 września 1984 rok

Tajemnica Doktora P. – dokończenie

Lekiem doktora Podbielskiego leczą się ludzie znani i mniej znani, ludzie od łopaty i od pługa, posiadacze tytułów naukowych i „prostaczkowie”. Od lat to samo. Nikt (on sam także nie jest w stanie tego uczynić) nie może powiedzieć dokładnie, w ilu przypadkach lek okazał się pomocny, a w ilu zawiódł. Doktor Podbielski dowiaduje się o tym (czy TP komuś pomógł) najczęściej przez przypadek. Ktoś przyjeżdża do Międzyrzecza z dalekich stron Polski, opowiada, lub o kimś z rodziny, kto w krytycznej sytuacji, po zastosowaniu legendarnego TP poczuł się lepiej lub wyzdrowiał, mimo że oficjalna medycyna niewiele czyniła nadziei. Doktor pisze list, prosi o relację. Z tych listów „swoich” pacjentów mógłby skompletować cały tom wzruszających opowieści, w których motyw wdzięczności, podzięki i ulgi w konkretnych przypadkach przewija się pospołu z fachowymi lub prostymi opisami cierpień, chorób, o jakich często zdrowy człowiek nie ma pojęcia. O tym, że komuś pomógł, doktor Podbielski dowiaduje się niejednokrotnie dopiero po wielu latach.

Wiosną 1982 zgłosiła się do niego kobieta z Białobrzegów koło Warszawy z prośbą o leki. O niezwykłej skuteczności TP wie bo ma znajomego, który cztery lata temu zachorował na raka płuc. Rodzina nie zgodziła się na operację. Niech on do mnie napisze – powiedział doktor, kiedy dowiedział się, że człowiek żyje, jak mu powiedziano dzięki TP. Wkrótce otrzymał list:”…serdecznie dziękuję… Chcę Panu serdecznie podziękować za utrzymanie mnie przy życiu. W 78 roku po 3-miesięcznym leczeniu w szpitalu raka płuc, lekarze nie widzieli innego leczenia, tylko operacją. Córka nie wyraziła zgody na operacje. Przywiozła mnie wycieńczonego do pana doktora i zacząłem brać regularnie leki (TP – przyp. BS). Po czterech miesiącach poczułem ulgę w klatce piersiowej, nie brakowało mi już powietrza…

… W warunkach, w jakich żyjemy, powinniśmy leczyć się mikroelementami, gdyż na inne nas nie stać… Gdybym miał dostęp do środków masowego przekazu, mówiłbym o tym w każdym dzienniku z własnego przekonania. Mam dowód mojej choroby…”

Swego czasu na raka płuc zachorował sołtys jednej ze wsi w okolicach Międzyrzecza. Po długim leczeniu dokonano w szpitalu otwarcia klatki piersiowej, po czym wezwano rodzinę: człowiek miał przed sobą dwa tygodnie życia. Chwytając się ostatniej szansy, rodzina poczęła mu więc dawać lek TP. Sołtys żył jeszcze sześć i pół roku.

Przyznam się, że pisząc o tych przypadkach czuję wewnętrzne opory. To prawda. To wszystko prawda. Nie da się zakwestionować oczywistych dowodów na skuteczność TP, jeśli znajdujący się często w stanie beznadziejnym ludzie, po zastosowaniu tego leku odzyskiwali zdrowie. Ale też zdaję sobie sprawę z tego że pisząc o tym, wśród wielu, którzy aktualnie cierpią, wyzwalam być może nadzieje zupełnie nieuzasadnione. Powtarzam więc to, co już wcześniej napisałem: nie ma cudownego leku i człowiek zawsze w alce z chorobą, w tym lub w innym momencie, będzie ponosił klęski. Ale też w walce z chorobą będzie próbował wszystkich środków, które wyzwolą w nim trochę nadziei. I to jest naturalne. Będzie imał się wszystkiego, co pomoże mu zwalczyć ból i cierpienie.

Fakt, że dla wielu takim środkiem stał się lek Podbielskiego, jest nie do podważenia. To po prostu obiektywna prawda, której nie da się zaprzeczyć: są historie chorób, dowody, ludzie, którzy je potwierdzają własnym doświadczeniem. Są autorytety naukowe, które temu nie zaprzeczają, bo zaprzeczyć nie sposób. Sam także wybrałem się do doktora Podbielskiego tylko jako reporter, ale w charakterze „królika doświadczalnego”. Było to w pierwszej połowie czerwca 1980 roku. Wtedy zacząłem leczyć dość duży, czterocentymetrowy wrzód na żołądku. Po dwóch i pół miesiąca, nie przerywając pracy czuję się znakomicie. Mimo zmęczenie, dziennikarskiej „nerwówki” (to normalne), nie odczuwam już żadnych dolegliwości żołądkowych, jakby nie było żadnej spawy . Systematycznie piłem TP i miesiąc w tym czasie zażywałem różne, przepisywane przez lekarza w takich okolicznościach tabletki. Ale mój przypadek, moje wyleczenie to żadna rewelacja w porównaniu z przypadkami, o których wspominałem w poprzednich odcinkach trzeba reportażu. Osobiście pozwoliło mi to sprawdzić, na sobie doświadczyć, działania leku TP. W tym celu wybrałem się do doktora Podbielskiego i cel ten chyba osiągnąłem. Ale to, powtarzam, drobiazg w porównaniu z tymi licznymi przypadkami różnych postaci raka, wobec których oficjalna medycyna okazała się bezradna i które wy leczone zostały tym właśnie specyfikiem.

Dlaczego tego leku nie zna w aptekach? Co sądzą o nim naukowcy, do których ze swoim specyfikiem zwracał się doktor Pod bielski. Na ten temat można by już zapisać następny cykl reportaży. W roku 1975 w „Dzienniku Ludowym” ukazała się publikacja, w której wypowiada się o leku TP sławny krakowski hematolog, orędownik sprawy zastosowania mikroelementów w leczeniu, Julian Aleksandrowicz „Doktor Podbielski uczciwie przedstawił mi swoje leki, proponując zastosowanie ich moim pacjentom. Analizę tych specyfików przeprowadził Instytut Ekspertyz Sądowych i wynikało z niej, że zawiera ją one w określonych proporcjach bio-pierwiastki jak: kobalt, cynk, magnez itp. Niestety prób klinicznych nie mogłem przeprowadzić, ponieważ leki proponowane przez doktora Podbielskiego nie otrzymały przewidzianego przez Instytut Leków do puszczenia do stosowania ich w praktyce.

Wydaje się, że to szkoda, ponieważ znam kilka faktów, co prawda tylko z opowiadań osób trzecich – niemniej autorytatywnych – kiedy kuracja doktora Podbielskiego pomogła, nigdy zaś nie zaszkodziła. Uważam, że żadna inicjatywa, która zmierza do niesienia ulgi cierpiące mu, nie powinna być potępiana. zwłaszcza, gdy my, lekarze, jesteśmy bezsilni. Pasteur też nie bał przecież lekarzem, a wiemy, że medycyna wiele tu zawdzięcza”.

Jednym z tych ludzi, którzy od lat z wielką życzliwością współpracują z doktorem Podbielskim, jest między innymi docent Stanisław Grabiec, kierownik pracowni biochemii i biofizyki Zakładu Parazytologii PAN w Warszawie. Parę jego opinii przytoczę za reportażem Krzysztofa W Kasprtyka „Mikroelementy Podbielskie go”; który swego czasu ukazał się w „Ekspresie reporterów”.

* Widzi pan, u Podbielskiego to właśnie praktyczne, a nie naukowe podejście spowodowało, że tyle instytucji, tyle urzędów, od niosło się do niemo tak negatyw nie. A przecież Podbielski jest człowiekiem, który starał się odpowiedzieć na pytanie, jaki jest mechanizm oddziaływania preparatu na organizm.
* Jego specyfiki to nie są jakieś preparaty przeciwko konkretnym jednostkom chorobo wym, tylko służą zwiększaniu odporności organizmu.

* Oczywiście, jest też sporo ludzi, którym TP nie pomogły, zwykle w przypadkach daleko zaawansowanego nowotworu. Mam kolegę, u którego stwierdzono nowotwór złośliwy gardła. Przed naświetleniami podawano mu systematycznie preparat Pod bielskiego. I wszyscy, lekarze też, byli jednym zaskoczeni. Bowiem zawsze w wypadkach naświetleń obserwuje się dosyć drastyczne objawy choroby popromiennej, a u mego kolegi one w ogóle nie wystąpiły. Nie tylko dobrze zniósł tę metodę leczenia, ale wrócił do domu, jest . szczęśliwy i pracuje. W dużej mierze zawdzięcza to preparatom Podbielskiego.
Jest to zatem lek, który pomaga, stymuluje proces leczenia i nigdy nie szkodzi, jak stwierdził profesor Aleksandrowicz. Jeśli tak, to (powtarzam) dlaczego dok tor Tadeusz Podbielski nie może wprowadzić go w obieg oficjalny. Tu znów powołam się na wspomnianą publikację w „Ekspresie reporterów”, bo dzienni karz zasięgał opinii ludzi kompetentnych:

* Docent Grabiec: „Kto się tym zainteresuje? Podbielski rozmawiał z „Polfą” Na temat podjęcia produkcji, ale .. Gdyby dyrektor fabryki zgłosił gotowość produkcji, przygotowałby atesty do Instytutu Leków… Technologia jest prosta. Urządzenia do ampułkowania i rozlewania – mają. Sterylne przygotowanie materiału – robią to zawsze. Więc problem technologiczny dosłownie żaden. Tylko kwestie organizacyjne”.

* Jeden ze znanych polskich onkologów, zastrzegając sobie anonimowość wypowiedzi, powiedział na ten temat, iż klinika państwowa nie podejmie współpracy z prywatnym wytwórcą leku. To może rozważyć tylko Instytut Leków; w normalnych klinicznych warunkach nie nożna z takim lekiem eksperymentować. Polska ma jeden z najsurowszych systemów rejestracji leków na świecie, dzięki czemu uniknęliśmy jak dotąd, różnych tragicznych konsekwencji pochopnych decyzji, jak to było np.:. z thalidomidem na Zachodzie;

* Procedura jest bardzo skomplikowana: lek najpierw sprawdzić trzeba w eksperymentach ze zwierzętami, później na losowo wybranych grupach chorych; badania są tak trudne, że bez przemysłu farmaceutycznego żaden lekarz klinicysta się ich nie podejmie, ponieważ to przemysł właśnie ocenia wiele istotnych parametrów leku. Innymi słowy: potrzebny jest oficjalny producent i żmudne badania.

Doktor Podbielski ma ciągle na dzieję, że sprawa kiedyś wresz cie ruszy z miejsca. Że ten zaczarowany krąg niemożności, oporów, zbywania go obietnicami lub byle czym zostanie w końcu przełamany. Ale musiałaby się tym z pełnym zaangażowaniem zająć jakaś oficjalna instytucja. Dok tor chwyta się każdej, nawet małej szansy. W czasie rozmowy ze mną powiedział, że ostatnio jego lekiem leczy się jeden z wiceministrów: może on pomoże? Resort, którym kieruje, może dużo. Ale takich „nitek” nadziei jest wiele. Jak do tej pory, kończy się na niedotrzymanych obietnicach:, życzliwych opiniach i to wszystko.

Nie ma mocnych… Może znajdą się teraz, kiedy w wyniku stanu wojennego można działać szybciej i konsekwentniej? To jest kwestia podjęcia konkretnej decyzji i wszczęciu rzeczowych badań, które są nieodzowne, sprawa przypisania tego tematu pro gramowi do walki z chorobami nowotworowymi; znalezienia państwowego producenta i zainteresowania specyfikiem Podbielskiego Instytutu Leków, czy bo ja wiem, kogo jeszcze? Wiem, że ten reportaż niczego w tej sprawie nie „załatwi”, lecz maże skłoni kogoś do zbadania sprawy dogłębnie nie, tak jak ona na to zasługuje. Może. Takie przypadki się zdarzały.
A póki co, doktor Tadeusz Podbielski, wiceprzewodniczący za rządu koła ZBoWiD w Międzyrzeczu oprowadza mnie po tamtejszym rejonie umocnieni z okresu II wojny światowej, barwnie opowiada o radzieckiej ofensywie 1945 roku, prowadzi do domu rodziny kombatantów, z którą od dawna utrzymuje bliskie kontakty…

A pani Zofia oczekuje na gości: za chwilę zebranie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Oboje mają dużo pracy, nigdy nie mają czasu się nudzić, Mają w sobie wielki ładunek optymizmu, życzliwości dla ludzi i ciągle nie słabnącą ciekawość dla świata, środowiska, w którym żyją oraz jego drobnych i ważnych spraw. Kochają ich tutaj. Swoim aktywnym, twórczym życiem za służyli sobie na szacunek i ludzką życzliwość. Jutro, pojutrze, jadą do Warszawy. Ktoś o nich przygotowuje film dla telewizji. Bo Podbielscy to już prawie instytucja.

Bronisław Słomka

Pasja życia dla innych, 1983 r.

12 kwietnia 2021 12:52

Słowo powszechne
Dziennik stowarzyszenia PAX
W-wa 11-12-13 marca 1983 r.

„… Płakałam ze szczęście i –wiedziałam, że sprawił to Pański preparat…”

Pasja życia dla innych

Warszawska, czynszowa kamienica na Powiślu, z typowym podwórkiem- studnią. Na tym podwórzu wije się kolejka ludzi różnego wieku i różnej płci. Kolejka mozolnie wspina się na drugie piętro kamienicy i tu łączy się z drugą, która sięga do góry trzeciego a może czwartego piętra. Oba te strumienie ludzi kierują się do mieszkania, na drzwiach którego wisi skrom na wizytówka: Zofia i Tadeusz Podbielski.

Kto to jest? Tadeusz Podbielski?

– Dr Z. K. lekarz spoza Warszawy – Podbielski? Zaraz, za raz, coś słyszałem. Nie, z niczym nie kojarzy mi się to nazwisko.

– Dr K. K. lekarz z Warszawy. – To ten szarlatan co le czy wyciągami z malwy… Co? Mówi pani, że to nie ten.? Ależ na pewno, na pewno wyciągi z malwy.

– Mgr B. D, farmaceuta – To nazwisko z czymś mi się kojarzy. Już wiem – mikroelementy?

SETKI ludzi, którzy wystają cierpliwie w kolejce dokładnie wiedzą, po co tu przyszli. Chcą otrzymać dwie nie wielkie buteleczki z tajemniczym napisem „TP-1” i „TP 2” Wewnątrz znajduje się płyn o różowym zabarwieniu to preparat TP 1, i o barwie brązowo zielonej ten kolor ma TP 2. Czy to cudowny lek, eliksir życia?

Proszę państwa, wyobraźmy sobie- królewski obiad, ale bez soli – dobry nie będzie – głos dr Podbielskiego jest mocny i żywy. To co Państwu podaję, to mikrosole. Podobne do naszej soli kuchennej, to właśnie owa sól do królewskiego obiadu. Chodzi o udoskonalenie leczenia…

Rozpoczyna się pogadanka, dla kolejnej grupy interesantów. W niewielkim pokoju niesamowity ścisk, zajęte są wszystkie miejsca siedzące i stojące.

„Proszę pilnie słuchać, powtarza dr Podbielski bo nie mam możliwości z każdym z państwa porozmawiać…”

Dr Podbielski cierpliwie tłumaczy, jak stosować TP 1, w ja kiej ilości i w jaki sposób. Jego język jest barwny i soczysty.

„…Co robi TP 1? Poprawia apetyt, tam, gdzie go nie ma. Reguluje trawienie i wypróżnianie. A tego wroga trzeba codziennie wymiatać z naszego organizmu. Poprzez krew, poprawia utlenianie. Brak tlenu – to i w piecu nie chce się palić, nogi jak z waty, płuca źle funkcjonują. Tlen, jak miecz, bije zarazki.
Jeśli jednak ktoś pali papierosy – tam zdrowia nie będzie, nie ma. Tam nie daję lekarstwa, bo po co. W papierosach ma my tylko 57 czynników rakotwórczych, wystarczy?”

Głos dr Podbielskiego rośnie do krzyku. Zajadły to działacz antynikotynowy. Podaje przykłady zatruć nikotyną „kulturalny dom – słyszę opowieść – magistry, doktory, ale czerepy przegniłe, przewędzone mózgi. Uwaga – zapowiada się urodzaj – ale na raki, na zawały. Twardo trzeba mówić, bo mało kto rozumie. Ile to w biurach tych palaczy. Czy to kultura? Do nas trzeba by zaprosić Chomeiniego, żeby jakiś porządek zrobił.

Wejdźmy do szpitala. I tu się też pali, lekarze, pielęgniarki. Buzie nawet ładne, ale z ust zieje te 57 czynników kancerogennych. Pamiętajcie palacze, od pierwszego papierosa kładziesz fundament dla raka”.

PRZYGLĄDAM się dyskretnie zebranym. Widzę ręce, które odkładają już trzymany papieros, na twarzach maluje się powaga. Nikt się nie śmieje, choć sposób mówienia może wydawać się śmieszny. Gdybyśmy mieli takich działaczy – myślę sobie – to w krótkim czasie monopol tytoniowy po szedłby z torbami. Dr Podbielski jest sugestywny, całym sercem wierzy w to, co mówi, i zmuszą innych do wiary w swoje słowa.

Pogadanka trwa już kilkanaście minut. Wracamy do TP 1 i TP 2. Różne są sposoby stosowania preparatów – picie, okłady, płukania, inhalacje, smarowanie. Ale stosowanie mikrosoli, czy inaczej mikroelementów stanowi tylko połowę recepty dr Podbielskiego. Druga połowa to dieta, zgodnie z którą unikać trzeba rzeczy smażonych i wędzonych („smaczniej, ale krócej będziesz te smakołyki łykał”), wzbogacać codzienne menu witaminami („jak najwięcej wit. C; ale nie w -pigułkach, lecz w naturze”), pić zioła („płaszcz ochronny, tarcza dla naszego organizmu”). W sumie recepta służy wzmocnieniu sił obronnych trzeba bowiem „uchwycić tę bestię, uwiązać na łańcuchu ! da lej niech już sobie lekko ujada”.

Bogaty i obrazowy jest język dr Podbielskiego, Wyczarowuje przed słuchaczami obrazy jak z pola walki, w której idzie o zdrowie i dobre samopoczucie pacjenta. Główny oręż stanowią preparaty TP 1 i TP 2. Ale jednocześnie nikomu z pacjentów doktora nie wolno uciec od oficjalnej medycyny, porzucić przepisane leczenie, zrezygnować z zabiegu operacyjnego. Dok tor Podbielski nie rości sobie prawa do leczenia kropelki mają być ową szczyptą soli do królewskiego obiadu.

Łańcuch ekologiczny

MIKROELEMENTY, śladowe ilości pierwiastków takich jak żelazo, miedź, cynk, magnez, kobalt. Jak się okazuje są to elementy bardzo potrzebne dla szeregu procesów w organizmach żywych. Dzisiaj wartość mikroelementów nie jest dla nikogo tajemnicą. Wzbogacają, one preparaty witaminowe, są składnikiem wszelkiego typu odżywek, takich jak modny BIOVITAL czy BUERLECITINA (do kupienia w Pewexie), VITARAL, FALVIT i do kupienia w aptekach. Więc co jest takiego wspaniałego w kropelkach dr Podbielskiego? Co je wyróżnia od setek podobnego typu preparatów? Zanim spróbuję odpowiedzieć na te pytania, zobaczmy, jak to się zaczęło

A zaczęło się dobrych kilkadziesiąt lat temu, wtedy, kiedy nikomu jeszcze nie śniło się o mikroelementach. Powiatowy le karz weterynarii z Międzyrzecza dr Tadeusz Podbielski skojarzył zły stan zdrowia bydła z ubogą zawartością gleby, której brakowało… niezbędnych soli mineralnych, mikroelementów.
Był rok 1948. O wszystko było trudno, ale nie dla dr Podbielskiego, który „wyjeździł” potrzebne elementy, nawet kobalt. Dodane do paszy w postaci roztworu soli (który to roztwór na poziomie fizjologicznym państwo Podbielscy wypróbowaIi najpierw na sobie) przyniosły pozytywny skutek. Stan zdrowia zwierząt poprawiał się w oczach – krowy zaczęły chętnie jeść, przybierały na wadze i zaczęły dawać tyle mleka, ile porządne krowy dawać powinny.

PIERWSZE doświadczenia przyniosły też pierwszy oko liczny rozgłos. Po krowach przyszła kolej na świnie, po tem na psy. Przyszła wreszcie kolej na człowieka. Doktor Podbielski był już wtedy przeświadczony, że mikroelementy „to jest to”, że kroczy właściwą drogą. Tymi pierwszymi pacjentami była „zabiedzona” wiejska rodzina. Bo tam, gdzie zwierzęta niedomagały, tam i ludzie źle się czuli.
– Dr Podbielski – mówi doc. Stanisław Grabiec, kierownik Pracowni Biochemii i Biofizyki Zakładu Parazytologii PAN podszedł do sprawy w sposób naukowy, tak jak wymagają te go systemowe metody ekologiczne. Gleba – produkty gleby zwierzęta – ludzie: Obserwował, postrzegał i wyciągał wnioski.
Niewielu ludzi ma taki dar – nieustannego myślenia, nieustannego ‘ zadawania sobie pytania „dlaczego?”, nieustannego szukania odpowiedzi na to pytanie.

I może właśnie dlatego doc. Grabiec uważa dr Podbielskiego za jednego z tych, którzy są jak kamienie milowe w nauce.. A zna już dr Podbielskiego kilkanaście lat, współpracuje z nim i wie, co mówi.
Pierwsza oficjalna prezentacja miała miejsce także w tym czasie. Doktor w pracy pt. „Korzystne wyniki stosowania mikroelementów u zwierząt i ludzi” przedstawił w sposób naturalny wyniki swojego działania, te wyniki, których był pewien. Była to też próba wejścia do oficjalnej medycyny.

To wejście dr Podbielski toruje sobie do dziś. Ale na pytanie o uznanie ze strony oficjalnej medycyny macha lekceważąco ręką – trudna u nas o „poparcie naukowe”. Nie doszło do ba dań leku w klinikach onkologicznych, choć badania takie były zapowiadane. Dr Podbielski ma w swoim archiwum listy ze strony Instytutu Onkologii w Gliwicach, z Kliniki Endokrynologii AM w Łodzi, bogatą korespondencję z Instytutem Onkologii w Warszawie. Treść listów jest podobna do tego, jaki otrzymał z Instytutu Onkologii, w którym prof. K. zawiadamia go, że „w chwili obecnej ze względu na zaabsorbowania pracami nad programem rządowym „zwalczanie chorób nowotworowych” nie mamy możliwości przeprowadzenia badań w hodowlach tkankowych i na zwierzętach”. Do listu dołączona jest notatka trzech lekarzy instytutu, którzy piszą: „Po zapoznaniu się z dostarczonymi materiałami o wpływie mikroelementów na choroby onkologiczne stwierdzamy, że na podstawie tych danych nic nie można powiedzieć o wpływie tych substancji na organizm zwierząt i człowieka”. I że „obserwacja kliniczna chorych, u których swego czasu stosowano sole kobaltu, nie potwierdziła ich badania leczniczego w nowotworach”, oraz że „preparatami można zainteresować pracownie wykonując ba dania na zwierzętach, hodowlach tkankowych i inne badania farmakologiczne”

To było w roku 1976, Prof. K. w rozmowie przeprowadzonej w lutym 1983 r., nie zmienia zdania. „Niech pani napisze mówi mi że- nie stwierdzona działania leczniczego.” O doktorze Podbielskim jest dobrego zdania.

A zatem ani tak ani nie. Zdania są wyważone ale nie tylko dlatego, że wymaga tego uprzejmość. Trudno definitywnie zaprzeczyć dokumentacji przedstawianej przez doktora Podbielskiego, trudno jednoznacznie zanegować świadectwa ludzi, którzy po kuracji „TP 1” i „TP 2” świetnie się czują, znakomicie znoszą takie groźne metody terapeutyczne, jak naświetlania, trudno oprzeć się tysiącom listów wyrażających wdzięczność. Oficjalna medycyna nie chce przyznać się do „TP 1″ i „TP 2″. Prof. Maria D. neuropatolog mówi: „Wiem, że moi pacjenci, którzy biorą mikroelementy Podbielskiego, świetnie się czują. Ale ja oficjalnie nie mogę bez badań po wiedzieć nic konkretnego”

Ale to nieprawda, że badań nie ma. Są? Przeprowadza je sam dr Podbielski, duch niestrudzony, człowiek, którego w 71 roku życia stać było na przedłożenie i obronę (wcale nie „malowaną”) pracy doktorskiej: ,;Wpływ śladowych ilości chlorku kobaltu na procesy oksydoredukcyjne u pasożytów na przykładzie motylicy wątrobowej”. Dowiaduję się o badaniach, w których mierzono czas przeżycia myszy poddawanych działaniu mikro fał. Te pojone chlorkiem kobaltu żyły najdłużej (14 sek.), myszy w grupie kontrolnej, bez kobaltu umierały po 3, 4 sekundach. Inne badania przeprowadzone przez Zakład Fizjologii Człowieka Instytutu Nauk Biologicznych AWF (również na myszach) potwierdzają te wyniki. I tu „myszy z kobaltem” żyły w szczelnie zamkniętych klatkach dłużej niż myszy, którym kobaltu nie podawano. Cóż zatem tkwi w kropelkach dr Podbielskiego?

Biogenny stymulator

Mówi doc. Stanisław Grabiec:
– Doktora Podbielskiego poznałem 15 lat temu na zebraniu Polskiego Towarzystwa Przyrodniczego im. M. Kopernika. Re ferował swoje prace z entuzjazmem. Przyznam się, że nie bar dzo w to wierzyłem. Dostałem jednak próbkę i zacząłem ja ba dać metodami analitycznymi. I okazało się, że preparat doktora działa wspaniale jak biokatalizator, jak enzym.

– Spalanie w komórce żywej jest kontrolowane – doc. Gra biec z pasją tłumaczy procesy dotyczące tajemnicy życia, – a odpowiedzialne za to są enzymy. Ale enzymy to białka, a za tem cząstki duże. Co więcej – cząstki, które łatwo ulegają za truciu, destrukcji, inaktywacji. Mikroelementy działają w podobny sposób, z tą jednak różnicą, że jako małe cząstki chemiczne, łatwiej wnikają, nie ulegają też zniszczeniu. Jest to ważny szczegół z punktu widzenia fizjologii. Jeśli ich działanie podobne jest do działania enzymu, to znaczy; że polega na o prawie procesów oksydoredukcyjnych.

– Procesy oksydoredukcyjne – utleniania i redukcji, Jeszcze jedno pojęcie do rozszyfrowania. Te procesy decydują o życiu komórki, o nieustannej przemianie materii. W tzw. młynku metabolicznym stale występuje kwas adenozynotrójfosforowy – ATP. Żeby jednak ten kwas powstał potrzebne są procesy utleniania i redukcji. „TP 1” potęguje owe procesy, używanie preparatu przyspiesza procesy energotwórcze. A więc? A więc „TP 1″ nie jest lekiem. To cenny biostymulator. I właśnie to odkrycie, że jest to biogenny stymulator – było dla docenta dużym zaskoczeniem.

DOC. GRABIEC demonstruje mi działanie mikroelementów przy pomocy analizatora emisji fotonowej. Na ekranie aparatu pokazują się cyfry – to liczba emitowanych pod czas spalania fotonów Liczby rosną aby, następnie ustalić się na pewnym, stałym poziomie. Powstaje tzw. „plateau”, procesy utrzymują się właśnie na pewnym, stałym poziomie, spalanie jest bardzo ekonomiczne i efektywne. Tak, jak to się dzieje w naturze, To jeszcze jedna wartość mikroelementów Podbielskie go – działanie fizjologiczne.

Druga wartość – forma, w jakiej te mikroelementy są po dawane, forma najbardziej fizjologiczna, w rozcieńczanym roztworze. Dzięki temu mikroelementy prawie natychmiast przenikają do krwi, omijany jest moment krytycznego stężenia (nie bezpieczna różnica potencjałów przy granicy faz), z którym mamy do czynienia przy podawaniu mikroelementów w posta ci stałej np. w pastylkach.

Trzecia wartość – zestaw mikroelementów. „TP 1” to przede wszystkim chlorek kobaltawy który u Podbielskiego jest czyn ny zawsze, Podana zarzuty dotyczące optymalnego stężenia. Stężenia są tak małe, że nawet dodatek kobaltu niczego nie zepsuje. „TP 2” jest znacznie bogatszy, zawiera więcej elementów, Jest tu żelazo – niezbędne w procesie transportu elektro nów, miedź – potrzebna do białek, cynk i magnez – istotne dla procesów biosyntezy. Dobór mikroelementów jest taki, że ich działanie nie znosi się wzajemnie.

A „TP 2″ działa na szereg procesów w organizmie żywym.
– W swoich licznych rozmowach spotykałam stwierdzenie, że mikroelementy to przecież nic nowego, że nie ma co brać kropelek Podbielskiego, jeśli to samo otrzymamy połykając wita miny. Pytam więc docenta, co wyróżnia mikroelementy Pod bielskiego, od tych, które mamy na rynku.

– Jest tak: jak zdarza się przy wielkich wynalazkach po szczególne elementy są dobrze znane, ale całość przedstawia zupełnie nowa jakoś. Żeby otrzymać zestaw wartości „TP 2” trzeba przyjąć co najmniej pięć różnych preparatów witaminowych. A odpowiednika ,,TP 1″ w ogóle nie ma.

Dowiaduję się jeszcze, że biostymulatory są szczególnie potrzebne przy chorobach rozpadowych. Stąd bierze się powodzenie „TP 1” i „TP 2” w chorobach nowotworowych. Że są szczególnie cenne dla ludzi starych jako tzw. „ekscytony” a pod noszące energią życiową. Że zarzuty typu „mikroelementy działają na wszystko” są bezpodstawne, bo to nie leki i nie chodzi o leczenie ale o zwiększenie odporności.

O doktorze Podbielskim, z którym tyle lat współpracował i współpracuje, wyraża się z entuzjazmem. Ceni jego analityczne spojrzenie, jego wnikliwe i krytyczne w założeniu programy badań pasję twórczą. „ Byłem świadkiem wielu rozmów – to bardzo myślący i mądry człowiek. W każdej pracy, którą robiliśmy, jego udział był zawsze większy. Nawet tzw. czarną robotę wykonywał chętnie i z młodzieńcza energią. Podbielskiego traktują lekarze z lekką dozą ironii – no, niezłe, ale może wziął to od Niemców? Podbielski doszedł do wszystkiego własna pracą. To piękny przykład wolnego naukowca, który ma własną ideę i ją samodzielnie realizuje.

Kiedy na, rynku?

JEDYNYM producentem „TP 1” i „TP 2” jest jak dotychczas doktor Podbielski. Przed kilku laty otrzymał na swoje preparaty patent. Ale to wcale nie oznacza, że strzeże zazdrośnie tajemnicy warsztatu. Już od połowy lat sześćdziesiątych składa wnioski o opracowanie i rozpowszechnienie. Rezultatów nie ma.

Jaka jest szansa produkcji „TP 1” i „TP 2” na szerszą skalę? W departamencie farmacji dowiaduję się, że aby „coś” stało się z lekiem, w pierwszym rzędzie potrzebny jest atest o tzw. celowości produkcji. Taki atest wydaje Komisja Leków przy ministerstwie zdrowia, proces ten jest długi i musi być fachowo udokumentowany. Dowiaduję się także, że doktor Podbielski ma nikłe szanse. na to, by taka celowość została przyznana, bo przecież… mikroelementy są znane i używane. Chyba, że.., działanie „jego” mikroelementów, byłoby absolutnie niepowtarzalne.

W Instytucie Leków mówią mi że najpierw musi być pozytywna opinia Komisji Leków, a dopiero później instytut do staje lek do badań. No, i rzecz najważniejsza – najpierw musi być producent, fabryka, która lek produkuje. To fabryka otrzymuje atest, nigdy osoba prywatna. A badania bez przemysłu farmaceutycznego nie mogą być podjęte, bo to przemysł ocenia szereg parametrów.

Procedura wprowadzenia nowego leku jest zresztą w ogóle procedurą niesłychanie żmudną i długotrwałą. Wymaga eksperymentów na zwierzętach, a potem badań klinicznych na ludziach. Są to badania porównawcze, w czasie których lek proponowany staje w szranki , z dotychczas stosowanym, najlepszym. Jest to machina tak skomplikowana, ze prywatny człowiek nie ma tu szans. Więc po pierwsze, po drugie i po trzecie potrzebny jest wytwórca.

Dr Tadeusz Podbielski dobiega osiemdziesiątki. „TP 1” i „TP 2” oficjalnie nie istnieją. Choć setki ludzi tłoczy się do warszawskiego mieszkania, choć tysiące przyjeżdżają do Międzyrzecza Choć w archiwum domowym państwa Podbielskich znaleźć można dziesiątki dziękczynnych dedykacji, w tym od zdanych ludzi nauki, którym nie przeszkadza, że „TP 1” i „TP 2” trzykrotnie przywodziły dr Podbielskiego na ławę sądową.

Mikroelementy Podbielskiego znane są w wiciu polskich szpitalach. Piją je chorzy, a lekarze nie mają nic przeciwko temu. Ich sława już dawno przekroczyła granice kraju. Podbielskim zainteresowano się w ZSRR, gdzie kilkakrotnie był zaprasza ny, w Ameryce, RFN. I kto wie, czy znowu nie będzie aktualne przysłowie; że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Ale na razie… Na razie doktor Podbielski wraz z żoną Zofią przygotowują, własnoręcznie swoje specyfiki. Choć coraz trud niej o surowce, coraz trudniej o buteleczki. Ale czy można za wieść zaufanie tych, którzy czekają? Tych, którzy w magicznych kropelkach widzą cień nadziei? Więc nie zawodzą, a później otrzymują takie listy, jak ten od Zofii N:

– „Dowiedziałam się, że nie ma śladu nowotworu złośliwe go. Są minimalne zmiany, które da się wyleczyć. Płakałam ze szczęścia i wiedziałam, że sprawił to Pański preparat…”

MARIA ŻERA