Historie

Lekarstwo ostatniej szansy, 1984 r.

9 kwietnia 2021 13:52

Magazyn Kurier Szczeciński
27-28-29-01-1984 r.
Nr. 20
Autor: Waldemar Uchman

Lekarstwo ostatniej szansy
Preparaty dra Tadeusza Podbielskiego

Śmiertelnie chory Melchior Wańkowicz podczas swej ostatniej wizyty u dr. Tadeusza
Podbielskiego po stawił sprawę szczerze: poprosił doktora o 3 lata życia. Mistrz pióra dostał
wraz a odpowiednią porcją zaleceń butelki z preparatem TP-1 i TP-2. Zażywał je i żył
jeszcze 7 lat.

Ilu ludziom sławnym czy sza raczkom dr Podbielski przedłużył życie i złagodził ból, sam nie potrafił zliczyć.

Ostatnio telewizja zaprezentowała 35-minutowy film o 81 Ietnim doktorze weterynarii Tadeuszu Podbielskim, Pokazano wiele ujęć bunkrów w okolicach Międzyrzecza, gdzie doktor mieszka od 1945 roku, wiele malowniczych widoczków, ale nie przedstawiano uporu z ja kim doktor mimo obojętności ludzi zdrowych) usiłuje wywalczyć dla chorych prawo obywatelstwa swych preparatów, które bez przesady można nazwać lekarstwem ostatniej szansy.

– W 1945 raku skierowany zostałem na Ziemie Odzyskane, do Międzyrzecza, aby _ zorganizować służbę weterynaryjną wspomina dr Podbielski. – Choć były tu wspaniale łąki i pastwiska, krowy nie chciały w niektórych rejonach jeść, chudły i padały. Rolnicy zaczęli przenosić się w inne okolice. Przekazałem wtedy próbki siana, wody i gleby do analizy.

Odpowiedź nadeszła 28 maja 1950 roku. Była to dla dr. Podbielskiego i jego wynalazku
historyczna data. Wyniki analizy głosiły, że stwierdzono w prób kach obecność jonów manganu przy braku obecności kobaltu i miedzi. Ówczesne podręczniki farmacji głosiły, iż kobaltu nie stosuje się w lecznictwie. Doktor postanowił jednak za ryzykować. Powierzonych sobie zwierząt nie chciał narażać, wypróbował więc na sobie toksyczność dawki. Żona Zofia, widząc to – zażyła również. Od tego czasu oboje sędziwi obecnie małżonkowie są stałymi użytkownikami mikroelementów.

Gdy pierwsza dawka nie tylko im nie zaszkodziła, ale na wet wyraźnie wpłynęła na poprawę samopoczucia i wzrost sił witalnych doktor mógł rozpocząć kurację bydła. Zauważył wówczas, że tam gdzie ono choruje również szczególnie dzieci i kobiety cierpią na pewne dolegliwości. Podzielił się swymi spostrzeżeniami z miejscowymi lekarzami.

Namawiał ich aby wspólnie z nim przystąpili do badania preparatu złożonego z mikroelementów pod kątem zastosowania w leczeniu ludzi. Nikogo nie zdołał zainteresować. Stwierdził natomiast rozpad guza nowotworowego u psa, którego miał uśpić, poił swym preparatem.

Polecił sanitariuszom aby dostarczali mu zwierzęta z guza mi. Efekty lecznicze były tak imponujące, iż jeden z sanitariuszy zwrócił się do lekarza z błagalną prośbą o pomoc dla bliskiej mu kobiety, która została już wypisana z Instytutu Onkologii w Gliwicach, dla której nie widziano już ratunku.

Rozpoznanie: rak macicy. Kobieta cierpiąca straszliwe bóle, nie przyjmowała już pokarmów, o leczeniu nie chciała już słyszeć, marzyła o śmierci. Poda wano jej preparat w napojach. Wyzdrowiała i żyła jeszcze 17 lat.

Zaczęli zgłaszać się inni chorzy, szczególnie ci wypisani ja ko beznadziejnie chorzy z
Instytutu Onkologii. Wyleczonym doktor polecał zgłaszać się na badania do tego instytutu.

Efektem było pismo otrzymane przez doktora 18.I.1957 r. podpisane przez dyrektora instytutu, w którym prosił on doktora, aby ujawnił metodę ratowania życia ludziom, których dni miały być już policzone. Dr Pod bielski błyskawicznie zjawił się w instytucie z próbkami preparatu przekonany, że wreszcie jego mikroelementy zaczną służyć ludziom na szerszą skalę. Powitano go z uznaniem, obiecano przeprowadzić stosowne analizy TP-1 i TP-2. Ale choć doktor monitował, do dziś nie znaleziono na to czasu.

Mimo tego preparat został zbadany. Stało się to za przyczyną pary bliźniaków, które matka nazwała „dziećmi mikroelementów” w dowód wdzięczności dla doktora. Wcześniej bez preparatu nie mogła bowiem donosić żadnej ciąży. Rodzice z bliźniakami po latach znaleźli się w USA. Jedna z bliźniaczek po szła tam na studia biologiczne. Gdy wyjaśniła profesorowi dlaczego rodzice nazywają ją i siostrę „dziećmi mikroelementów zaproponowano aby poddała preparat badaniom. Przyznano na to fundusze i laboratorium ze zwierzętami doświadczalnymi. Dzięki temu profesor otrzymał informację iż jego preparat zawiera 33 pierwiastki. Było to w roku 1976.

W kraju nadal doktor bez skutecznie dobijał się ze swoim preparatem do drzwi gabinetów w różnych instytucjach i Ministerstwie Zdrowia. Nigdzie oficjalnie nie znajdował uznania, dopiero, gdy kogoś zmogła śmiertelna choroba trafiał do niego – ale już jako pacjent.

Kto dotrze do doktora Pod bielskiego do Międzyrzecza, al bo do mieszkania w Warszawie, gdzie przyjmuje co miesiąc przez kilka dni ten staje się szczęśliwym posiadaczem mikroelementów. Ile jednak osób jest w stanie dostać się do doktora? Jeśli zdecydują się na wielogodzinne stanie w kolejce to najwyżej kilkaset dziennie.

Mój preparat nie jest żadnym eliksirem życia – powiada dr Podbielski – to po prostu wodny roztwór różnym mikroelementów. Ja nie udaję pogromcy chorób, wzmacniam tylko siły obronne organizmu, łagodzę ból i cierpienie, przedłużam życie. TP-1 i TP-2 po winni przyjmować nie tylko ludzie przekreśleni już przez tradycyjną medycynę jako nieuleczalni, winno się go stosować także profilaktycznie. To jest jakby biogenny stymulator. Dlatego nie robię z moich osiągnięć tajemnicy, od 1950 roku usiłuję zainteresować moim odkryciem oficjalną medycynę, niestety wciąż bez odzewu.

Być może telewizyjny film o lekarzu uzdrawiającym mikro elementami stanie się przełomem. Co prawda anonimowo ale jednoznacznie w filmie tym wypowiedział się jeden z wybitnych naukowców krakowskich stwierdzając, że „obecnie podobne preparaty stosowane są już za granicą. Jednak pierwszym, który zastosował w Polsce a chyba i na świecie sole kobaltu w lecznictwie jest Tadeusz Podbielski. Ponieważ wszystkie te preparaty są już właściwie przyjęte w farmakologii nic nie stoi na przeszkodzie, by je wprowadzić” – stwierdził naukowiec.

Czy sędziwy wynalazca dożyje czasów, kiedy jego preparat można będzie nabyć w aptece? Jemu i sobie należy tego życzyć. Na razie, nim TP-1 i TP-2 są bardzo trudno osiągalne przekazujemy kilka zaleceń doktora:

* chory i jego otoczenie muszą bezwzględnie rzucić palenie, od tego zaczyna się każda kuracja doktora,
* nie słodzić napojów,
* stosować zmienność napojów, np. różne soki,
* sok z kapusty i kapusta są szczególnie zbawienne przy wszelkich dolegliwościach przewodu pokarmowego,
* otręby pszenne zawierają szczególnie dużo mikroelementów,
* zachować zawsze spokój psychiczny,
* unikać krzyków i hałasu,
* nie jadać smażonego mięsa,
* nie pić kawy,
* przy dolegliwościach reumatycznych a nawet nowotworowych owijać chore miejsca drutem miedzianym.
Proste rady doktora brzmią nieco naiwnie. Niektóre sposoby znane są jednak od wieków, a wszystkie mają oparcie w dokumentacji uzdrowień skrzętnie gromadzonej przez doktora i jego małżonkę – współpracownicę.

Waldemar Uchman

(„Ekspress Ilustrowany”)

List do redakcji od Dr Podbielskiego, 1990 r.

9 kwietnia 2021 13:52

CHŁOPSKA DROGA
7-01-1990
Podziękowanie doktora Podbielskiego

Niedawno otrzymaliśmy list od doktora Tadeusza Podbielskiego z Międzyrzecza Wielkopolskiego, wynalazcy preparatów TP-1 i TP-2, człowieka znanego nie tylko w całej Polsce, lecz i poza jej granicami. To właśnie dzięki mikroelementom Doktora Podbielskiego tysiące chorych uniknęło śmierci, dziesiątki tysięcy odzyskało zdrowie, nie mówiąc już o tych, którzy dzięki stosowaniu wspomnianych preparatów uwolnili się od cierpień.

Redakcja nasza poczytuje sobie za zaszczyt fakt, że na łamach naszego tygodnika ukazały się i ukazują się publikacje o wynalazku Doktora Tadeusza Podbielskiego ściślej o wynalazku obojga Państwa Podbielskich ponieważ mikroelementy TP-1 i TP-2 są dziełem życia dwojga tych niezwykłych ludzi. A oto treść listu Doktora Tadeusza Podbielskiego.

Do redaktora
„Chłopskiej Drogi”
w miejscu

Zwracam się z uprzejme prośbą o opublikowanie poniższego tekstu. Z pismem Waszym jestem związany od roku 1964, od czasu artykułów redaktora Włodzimierza Olszewskiego na mój temat. Od tamtej pory „Chłopska Droga” niejednokrotnie” zamieszczała publikacje o skutkach leczenia preparatami TP-1 i TP-2 W roku ubiegłym zaś ukazała się w Naszym piśmie obszerna relacja redaktora Lecha Życkiego, następstwa czego skłoniły mnie do napisania tego listu.
Otóż po tych artykułach otrzymałem mnóstwo listów od czytelników! „Chłopskich Dróg” a jednocześnie moich pacjentów, zwłaszcza z okręgów lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego. Jedni dzięko wali za okazaną im pomoc, inni zaś prosili o wysłanie im mikroelement ów. Ponieważ oboje z żony nie jesteśmy w stanie odpisywać na korespondencje – przekroczyliśmy wszak osiemdziesiątkę – pragnę za pośrednictwem Waszego Tygodnika podziękować tym wszystkim Czytelnikom „Chłopskiej Drogi” którzy okazali mi tyle szacunku i słów uznania. Jednocześnie proszę o przyjęcie do wiadomości, że leków nie wysyłam pocztą, ponieważ przekracza to moje możliwości. Chętnie natomiast – w miarę swoich sił – przyjmę każdego u siebie w Międzyrzeczu Wielkopol skim.
Przy okazji serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przysłali mi życzenia z okazji imienin, zarówno za pamięć, jak i za słowa wdzięczności. Ze swej strony oboje z żoną życzymy wszystkim zdrowia i wszelkiej pomyślności.

Dziękuję za spełnienie mej prośby i proszę przyjęć wyrazy szacunku
DR PODBIELSKI

Publikując list Doktora T. Podbielskiego informujemy jednocześnie, by uniknąć niepotrzebnego pośrednictwa, że Doktor przyjmuje chorych u siebie w Międzyrzeczu Wielkopolskim przy ulicy Staszica 8, telefon 24-71, każdego dnia prócz świąt o godzinie 12.00. Panu Dok torowi i Jego małżonce życzymy wszelkiej pomyślności! Niechaj żyją jak najdłużej! Pacjentom zaś Pa na Doktora życzymy przede wszystkim powrotu do zdrowia i przetrwa nia kryzysu!

Eliksir udanego życia

9 kwietnia 2021 13:52

TO SIĘ W GŁOWIE NIE MIEŚCI

Eliksir udanego życia
Zenon Nowopolski

Dawno dawno temu – dokładnie 24 sierpnia 1939 roku – mobilizacja wyrwała go z rodzinnego Łomżyńskiego, gdzie prze żył ponad 35 lat, nie licząc przerwy na studia w Warszawie. Ani przez moment- nie pomyślał wówczas, że to jego pożegnanie z tą ziemią. Zaledwie zdążył powierzchownie zapoznać się z obowiązkami służ by weterynaryjnej w Samodzielnej Grupie Operacyjnej „Narew” – gdy któryś z podwładnych zameldował mu, że jest poszukiwany.

Nie, nie mógł się mylić! Harcerski mundur i przewieszona przez ramię torba i czerwonym krzyżem to mogła być, tylko jego żona Zofia z Mogilnickich herbu Lubicz. „Tylko w tej rodzinie kobiety -są takie uparte” – pomyślał z rozrzewnieniem, .przypominając sobie jednocześnie rodzinne opowieści o perypetiach jej babki, która wydeptała wszystkie ścieżki, aby wydostać męża a więzienia zaborcy. „Zgłosiłam się na ochotnika do sanitariuszy Zofia powiedziała to głosem, który z góry wykluczał wszelką dyskusję – Przecież nie mogę zostawić cię samego”

Znowu byli razem – przez ponad 30 dni walk i tułaczki. Teraz, po prawie 50 latach, wydają się one jedną wielką bitwą pełną rozpaczy i nadziei, przerywaną tylko godzinami lub wręcz minutami drzemki; często nawet na stojąco. Najpierw był bowiem wielki odwrót, a potem – przebijanie się w kierunku Warszawy, na pomoc; początkowo z SGO „Narew”, później niedobitka mi Podlaskiej Brygady Kawalerii gen. Kmicica-Skrzyńskiego, a następnie w SGO „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Ciągle pod obstrzałem lub bombardowaniem. I wreszcie cisza: generał uznał bez sens dalszej walk. W upokorzeniu powędrowali do twierdzy w Dęblinie. Ją (oraz inne kobiety) prze niesiono wkrótce do Radomia, a po kilku dniach zwolniono.

Natychmiast podjęła starania o zwolnienie męża, zbierała różne dokumenty, nachodziła niemieckich urzędników w ich biurach, a także mieszkaniach. Wrzucana – wracała innymi- drzwiami. Opór biurokratycznej machiny (a ściślej: niemieckiego urzędnika polskiego pochodzenia) został wreszcie przełamany. Tyl ko ona wie, że znaczący wpływ na decyzję miały jej rodowe precjoza. Ale znów byli razem. Zaproponowali mu pracę w Kozienicach lub Pionkach. Po namyśle wybrał niewielką rzeźnię w Głowaczowie. Tam powinno być spokojniej. Ale już po kilku tygodniach byli w samym centrum konspiracyjnej roboty. Przewozili tajne pisma i nielegalne dokumenty, przechowywali fałszywe kenkarty i ludzi czekających dla ich wyrobienie, prowadzili nasłuchy radiowe, a uzyskane w ten sposób wiadomości powielali i rozprowadzali wśród miejscowej ludności w formie ulotek. Współpracowali z Batalionami Chłopskimi i Armii Krajowej. To wszystko obok niemieckiego poligonu wojskowego.

Zofia wykorzystała swoje pedagogiczne wykształcenie i nauczała miejscowe dzieci. Przebywającym na terenie poligonu jeńcom wojennym dostarczali żywność i ciepłą odzież. Tadeusz był organizatorem akcji u wolnienia z obozu dwudziestu Gru zinów, którzy początkowo walczyli w polskim oddziale partyzanckim a później próbowali przebić się na Zachodnią Białoruś. (W pierwszej po łowie lat sześćdziesiątych prasa kielecka opublikowała listy – dowódcy tamtej grupy, dziś — głównego buchaltera sanatorium „Szachtior” w Chałtubo Szałwa Babunaszwili poszukiwał lekarza, który zorganizował ucieczkę jego grupy. Okrężnymi drogami gazeta dotarła do Zofii i Tadeusza, dzięki czemu doszło do wymiany korespondencji, a następnie – do wielu odwiedzin w Gruzji, serdecznych spotkań, zdjęć i artykułów w prasie.

Gdy wojna dobiegła końca, poznańskie władze administracyjne zaproponowały mu pracę w Rogoźnie. Nie bawili tam jednak długo, w czerwcu 1945 roku przenieśli, się do Międzyrzecza. On zakładał podwaliny powiatowej służby weterynaryjnej, ale szło mu opornie, bowiem był jedynym specjalistą na tym terenie. Ona ruszyła mu w sukurs, dojeżdżała do Poznania gdzie skończyła kursy weterynaryjne. Od tej pory już zawsze byli razem: od świtu do zmierzchu w terenie, a później – w domu. W trakcie jednego z wyjazdów ona uległa wypadkowi.

– To był taki stary, poniemiecki motocykl bez tylnego siodełka wspomina. – Na jego ramie ustawiliśmy więc zwykłe krzesło. Któryś z zakrętów okazał się zbyt ostry, a ja zapadłem chyba w krótką drzemkę, bo w ostatniej chwili wychyliłam się w niewłaściwą stronę. Długo leżałam chora, a Tadeusz częściej przebywał w domu.

To wtedy zaczął czynić pewne konstantacje, na które wcześniej nie miał czasu. Prowadził badania oceniające warunki żywieniowe zwierząt, głównie krów i kóz. Niedobory paszowe, które u nich stwierdził ukierunkowały jego pracę na badania zawartości mikroelementów w paszy, a następnie -, w glebie. Wielu urzędników przyjęło jego badania za niewytłumaczalne dziwactwo. „My tu staramy się, żeby paszy nie zabrakło o on wyjeżdża z ja kością” znacząco pukali się w głowę. On jednak nie ustępował, mimo trudności drugiej połowy lat czterdziestych W jego umyśle pow stał obraz zamkniętego cyklu przyczynowo – skutkowego gleba, trawa, zwierzę, mleko, człowiek. Zaczął więc pracować nad lekiem, który wzmacniałby organizm zwierzęcia jednocześnie wypróbowując go na sobie i na żonie. Coraz głośniej by ło a nich w okolicy. Do Międzyrzecza zaczęli przyjeżdżać ludzie którzy stracili już- nadzieję na wy zdrowienie własne lub swoich najbliższych. „Nie przerywać pobierania leków – ostrzegał ich. – Mikroelementy mają jedynie za zadanie wzmocnić organizm do walki z chorobą”

Nie, nie powie, że rozgłos wokół sprawy nie cieszył go. Sądził nawet, że pomoże w szybszym przeforsowaniu oficjalnego uznania mikroelementów w rozpoczęciu ich przemysłowej produkcji. Wkrótce dostrzegł jednak dziwną zależność: interwencyjne publikacje wywoływały wzmożone zainteresowanie je go osobą … prokuratury. Zaczęty się oskarżenia o leczenie chorych posiadania kwalifikacji. Do większości spraw jednak nie doszło, ponieważ trafiały na urzędników, których bliscy korzystali z mikroelementów. Pierwszy z procesów odbył się w latach pięćdziesiątych. Na rozprawie okazało się jednak, że tak dowodów na szkodliwą działalność mikroelementów. Ponownie sprawa wróciła na salę sądową w roku 1968. Obrona przedstawiła wówczas opinię dyrektora niewielkiego szpitala onkologicznego w -Wyrozębach koło Sokołowa Podlaskiego, w którym od lat stosowano specyfik. Oskarżony wygrał, ale przegrał dyrektor szpitala; wkrótce został zwolniony ze stanowiska.

Informacje o specyfikach TP-1 i TP-2 (to jego inicjały, chociaż patent na leki został po latach zarejestrowany na nich oboje) pojawiły się w czasopismach – także specjalistycznych – na całym świecie. Posypały się listy z prośbami, podziękowania i zaproszenia. Nasiliły się po audycji telewizyjnej. Cały czas poświęcili na produkcję obu specyfików, a także maści; do drzwi domu przy ulicy Staszica co chwila ktoś pukał z prośbą o nie. Międzymiastowa łączyła w ciągu godziny po kilkanaście rozmów telefonicznych z Polski i świata.

Kolejna teczka zawiera listy dwulicowców. Jeden z nich – firmowym papierze ważnego urzędu, chociaż prywatny: „Uprzejmie proszę Pana Doktora o udostępnienie mojemu szwagrowi produkowanych przez pana specyfików, gdyż żadne leki już mu nie pomagają, a lekarze dają mu najwyżej pół roku życia”. Następny na tym samym papierze nadal prywatny: „Szwagier zażywa Pana mikroelementy już dwa lata, a stan jego zdrowia poprawił się znacznie”. Natomiast trzeci – na tym samym papierze firmowym i podpisany tą samą ręką – ma już charakter urzędowy: „Informujemy, że nasze badania nie wykazały leczniczego działania Pana preparatów”. Inny; „Niestety, nie mamy możliwości przeprowadzenia doświadczeń na zwierzętach”.

– Czy to tylko zwykła ludzka zawiść, czy też lenistwo i wygodnictwo, niechęć do podejmowania ponadobowiązkowych działań? Czy ci sami ludzie robią u nas kolejny etap reformy? Jeżeli tak, to czarno widzę – rozważa dr Podbielski

Po latach doczekali się patentu na oba specyfiki. Nikt jednak nie chce do dziś podjąć się ich produkcji. Tymczasem Amerykanie złożyli doktorowi jednorazową propozycję, którą on jednak nie przyjął. Ostatnio zainteresowali się badaniami prowadzonymi przez prof. Tołpę. Przypuszcza, że jego preparat torfowy zawiera najprawdopodobniej identyczne składniki.
– Dopiero teraz widzę, że porwałem się z motyką na Marsa – mówi. Jeżeli nawet człowiek z tytułami naukowymi, zapleczem laboratoryjnym i ludzkim, a ostatnio nawet z pieniędzmi, ma trudności z przełamaniem wszystkich barier biurokratycznych, to co mam mówić ja prowincjonalny doktor nauk weterynaryjnych. Tego czasu nie uważam jednak za zmarnowany. Mam dowody na to, że pomogłem – wielu ludziom, niektórym przedłużyłem życie, innych oczekiwanie na nadejście śmierci uczyniłem mniej bolesnym. Wydaje mi się, że walczyłem o słuszną sprawę.

Dawno, dawno temu – jeszcze na początku lat dwudziestych – gdy on był uczniem łomżyńskiego gimnazjum; ona zaś uczennicą żeńskiego seminarium nauczycielskiego i harcerką, występowali w amatorskim teatrze. Do dziś pamiętają tamte patriotyczne przedstawienia wywołujące owacje widowni, kiedy to on występował w roli skazańca w „Dziesiątym pawilonie”. Jeszcze dziś łza kręci się w oku, gdy wspomina wzruszającą scenę pożegnania z matką, którą grała właśnie żona. Jeździli wtedy po okolicznych wsiach i zaściankach, chociażby z „Krysią leśniczanką” lub z „Zosią i ułanem”, w której on był ułanem a ona oczywiście, Zosią bo kimże innym?.

– Graliśmy nie tylko rzeczy mocno patriotyczne – mówi on – Pamiętasz występ w Jarnutach? – zaczyna recytować jaką rolę. – Grube ryby” Bałuckiego – zgaduje ona – Zaraz, kogo ja tam grałam? – zastanawia się a po chwili odpowiada kwestią z tej sztuki.

To już wtedy widziałam Tadeusza jako swego męża. Jego pobyt na studiach weterynaryjnych w Warszawie nie dawał jej spokoju. Wreszcie zdecydowała się na przerwę w nauczaniu i wyjazd na trzyletnią naukę w szkole gospodarstwa domowego i wiejskiego. Jednakże i w Warszawie, podczas ich „przypadkowych” i planowanych spotkań, mowy o ślubie nadal nie było.

W roku 1931 znowu była w Łom ży, bez niego jednak. Wróciła da pracy w szkolnictwie oraz działalności w harcerstwie, które było jej, pasją jeszcze, w seminarium. Początkowo funkcjonowała jako zastępowa, a później objęła – po Marysi Moraczewskiej – drużynę harcerską im. Emilii Plater, Dużym zaskoczeniem była dla niej propozycja objęcia funkcji komendantki hufca że żeńskiego – po znakomitej organizatorce, dh. Jawdyńskiej Współpraco wała wówczas z komendantem hufca męskiego dh. Stefanem Woyczyńskim. W wydawanym wspólnie pisemku „Czuwaj” opublikowała swój pierwszy w życiu artykuł – „Z teki harcerki”. Podpisała go pseudonimem „Lubicz”:

W październiku 1932 roku Tadeusz wrócił z wojska i objął stanowisko rejonowego lekarza weterynarii – w Piątnicy. To właśnie w tamtym okresie współpracował z księdzem Ciborowskim z Małego Płocka, który był autorem książki o owadach użytkowych, ale przede wszystkim zasłynął z wykorzystania pszczół i jedwabników do tkania szat liturgicznych, przekazanych następnie stolicy Apostolskiej i da dziś pozostających w tamtejszych zbiorach.

Młody aktywny i rzutki lekarz weterynarii, który jednocześnie nie stronił od działalności społecznej szybko został zauważony przez miejscowe władze. W roku 1934 starosta Syska zaproponował mu przeniesienie do Kolna. Zgodził się na to chętnie. Był już bowiem po ślubie z Zofią , a wyjazd pozwalał im na ucieczkę spod kurateli rodziny i podjęcie życia na własny rachunek.

W tym Kolno nie było już siedzibą władz powiatowych, a jego terytorium podzielono pomiędzy Ostrołękę i Łomżę. Przyczyną tej degradacji była m.in. podupadająca gospodarka oraz ciągłe niesnaski pomiędzy rolnikami i władzami. Starosta miął dla swego wysłannika jeszcze jedno ciche zadanie: odbudowę spółdzielczości mleczarskiej, a następnie – rolniczej. Na tamtym terenie rozwiązano bowiem w krótkim czasie spółdzielnie mleczarskie w Jedwabnem, Stawiskach i Turoś li. Ku upadkowi chyliła się spółdzielnia w KoInie, a miejscowa mleczarnia – q poniemieckich bara kach wojskowych – niszczała w o czach.

Ona uczyła w szkole i prowadziła szkolną drużynę harcerską, on nie tylko pełnił obowiązki rejonowego lekarza weterynarii- jedynego od Jedwabnego aż po Myszyniec – ale także przewodniczył radzie spółdzielni mleczarskiej. „Nie wybieramy do zarządu takich, którzy sprzedadzą nas za butelkę gorzałki” – grzmiał na wiejskich zebraniach. Ludzie słuchali go i wierzyli mu bez granic. Nie przyjęli nawet pożyczki od starosty i tylko i wyłącznie z własnych składek przy stąpili do budowy mleczarni w Kolnie. W kilku innych miejscowościach powstały zlewnie mleka.

Cieszył się z nowej mleczarni o prowadzał po niej gości nie tylko z Białegostoku, ale także z Warszawy, z dumą pokazywał im nowo czesne szwedzkie maszyny i urządzenia. Ale nadszedł dzień 24 sierpnia 1939 roku.

Oboje mają po 85 lat Wyglądają jednak na sześćdziesięcio latków, a zachowują się
ruszają jak sprawni fizycznie czterdziestolatkowie. Śmieją się natomiast i rozprawiają jak małolaty, które wyrządziły “niezłego psikusa niespodziewanemu gościowi: swym wyglądem; zachowaniem, a głównie – zapowiedzią życia do lat 120

Gorzowskie władze wojewódzkie czynią ostatnio przygotowania do uroczystości z okazji ich 85 urodzin oraz 55 rocznicy ślubu. Dr nauk weterynaryjny Tadeusz Podbielski zastanawia się czy to stosowna okazja, aby przypomnieć o 40 rocznicy ich bezskutecznych walk o upowszechnienie specyfików TP 1 i TP-2.

Zenon Nowopolski.

Ten dziwny, uparty konował, 1991 r.

9 kwietnia 2021 13:52

Nieznany Świat
8 06 1991
POCZET HEALERÓW POLSKICH
Ten dziwny, uparty konował

Anna Ostrzycka

Jest to historia człowieka, który czterdzieści ostatnich lat swojego życia poświęcił niesieniu pomocy ludziom chorym, na których oficjalna medycyna nierzadko położyła krzyżyk. To także opowieść o tym, jak wszechpotężna biurokracja, przywiązana do utartych schematów myślenia, potrafi niweczyć czyjś wieloletni trud i skazywać na środowiskowy ostracyzm.

Pisano o nim wielokrotnie – nic zawsze w sposób przemyślany i odpowiedzialny. Wydrukowany przed 25 laty w „Gazecie Zielono górskiej” artykuł „Kim jesteś, doktorze P.?”, którego autor nie dotrzymał słowa i ujawnił nazwisko oraz adres bohatera publikacji, spowodował, że dom dr Tadeusza Podbielskiego w Międzyrzeczu Wielkopolskim zaczęły ob legać tłumy. Ciężko chorzy ludzie stali pod drzwiami i oknami dzień i noc; błagając o po moc. Aplikowane przez dr Podbielskiego preparaty, zawierające mikroelementy przyniosły mu nie tylko rozgłos, ale również ściągnęły na głowę poważne kłopoty. Pewnego dnia – było to przed dwudziestu pięciu laty właśnie – w je go mieszkaniu zjawiła się milicyjna ekipa.

Zarekwirowano ponad tysiąc listów z podziękowaniami od chorych uraz gruby brulion dr Podbielskiego z jego osobistymi notatkami. Przez kilka miesięcy prokurator i funkcjonariusze MO wychodzili ze skóry, by w stosie korespondencji oraz innych zapiskach znaleźć dowód na to, że prowincjonalny lekarz weterynarii, pomagający bezinteresownie ludziom (pobierał opłatę tylko za preparat) zaszkodził swoim pacjentom, co umożliwiłoby postawie nie go przed sądem. Dowodów takich zabrakło. Mimo to prokurator sporządził akt oskarżenia, inicjując serię procesów przeciwko „znachorowi”, któremu zarzucił, że uprawia swoją działalność bez uprawnień przewidzianych ustawą o zawodzie lekarza. Na szczęście sądy okazały w tej sprawie znacznie więcej zdrowego rozsądku i zwykłej ludzkiej wrażliwości.
Zapadły orzeczenia uniewinniające oskarżonego i umarzające w stosunku do jego osoby postępowanie.

Jest w tym losie wiele ze zmagań, jakie stały się również udziałem profesora Tołpy, który poświęcił życie badaniom preparatu torfowe go. Ale prof. Tołpa bliski jest wygranej. Praw da, że gorzkiej, gdyż okupionej latami walki z cudzą zawiścią i urzędową bezdusznością, ale jednak wygranej. Doktorowi Podbielskiemu pozostaje da dziś przede wszystkim wdzięczność chorych uraz wsparcie takich, jak on, entuzjastów ze środowiska lekarskiego. Dla Ministerstwa Zdrowia, dla ekspertów z Komisji Leków pozostaje nadal tylko „sędziwym, upartym konowałem” – jak był ta uprzejmy określić jeden ? resortowych urzędników w prywatnej rozmowie z reporterem przed siedmiu laty. Tak traktowano przez długie lata i traktuje się nadal człowieka, który w 1977 r. na swoje preparaty z mikroelementami określane jako biogenny stymulator, otrzymał oficjalny patent i stosuje je do dziś z pożytkiem dla chorych.

Wielka przygoda dr Tadeusza Podbielskiego z mikroelementami, a później pasja jego życia, zaczęła się po drugiej wojnie światowej. Miał w tym czasie za sobą piękną kartę okupacyjną (działał w ruchu oporu, pomagał jeńcom w ucieczkach z obozów). W 1945 r. jako lekarza weterynarii od delegowano go na Ziemie Zachodnie, by zorganizował tam państwową służbę weterynaryjną. Powiat był rozległy, 70 km z północy na południe i 30 ze wschodu na zachód. Ściągała tu ludność z różnych stron Polski.

Zaobserwował wnet rzecz dziwną i niepokojącą zarazem: w niektórych wsiach bydło nie chciała jeść nawet pięknej trawy, zimą zaś, mimo że po uszy leżało w sianie, chudło i zdychało z głodu. Gdzie indziej za to pożerało nawet badyle i przegniłe szmaty. Wiele zwierząt padała, a stosowanie dostępnych środków nic dawało efektów. Ca gorsza chorowali też na tych terenach ludzie.

– Gnębiło mnie to – wspomni po latach. – Zastanawiałem się, jak temu zapobiec. I wówczas przyszło mi do głowy, że tutejszej glebie musi czegoś brakować.

W 1950 r., pobrał próbki gleby, trawy, siana i wody. Badania przeprowadzone w Instytucie Uprawy i Nawożenia w Poznaniu potwierdziły jego przypuszczenia.

W dostarczonych próbkach nie znaleziono kobaltu, brak było też innych potrzebnych pierwiastków.
Skłoniło to dr Podbielskiego do podawania bydłu preparatów miedziowych, jednak po prawa nie była zadowalająca. Wreszcie zdobył kobalt – uważany wówczas za środek toksyczny i nie stosowany w lecznictwie. Przygotowany roztwór sprawdził na sobie. Sekundowała mu w tym żona, wierna towarzyszka życia i pracy. Dawka była właściwa!

Zaczął wypróbowywać preparat na zwierzętach. I oto stał się „cud”. Konie i krowy, świnie i owce odzyskiwały apetyt, przybierały na wadze, w przypadku krów wydatnie poprawiła się ich mleczność.

Jednocześnie zaobserwował, że w zagrodach, gdzie chorowały zwierzęta, niedomagali też ludzie, dzieci były opóźnione w rozwoju. Skoro preparat pomagał zwierzętom, dlaczego nie miał pomóc człowiekowi?

Zadecydowały dwa przypadki, które pa mięta dokładnie do dziś. Pewnego dnia pojechał na wezwanie rolnika, którego krowa złamała nogę. Badając ją nie po raz pierwszy skonstatował, że zwierzę ma bardzo kruche kości – znaczy w organizmie brakuje wapna i fosforu. Po zrobieniu „opatrunku” zajrzał do mieszkania, gdzie zobaczył trzymiesięczne chore dziecko, ze zmarszczkami jak u starca, wycieńczone gorączką, wymiotujące. Jego matka uskarżała się od dawna na silne bóle głowy, występowały też zaparcia. Organizm był najwyraźniej zatruty, brakowało mu elementów niezbędnych do prawidłowej przemiany materii. Powiedział sobie: trudno ryzyk – fizyk i zaordynował mikroelementy TP- 1. Poprawa zdrowia u maleństwa i matki zaznaczyła się już po kilku dniach, a – co ważniejsze – okazała się trwała.
Potem leczył mikroelementami psa pewnego wojskowego, który przyprowadził do niego swą sukę z zamiarem jej uśpienia. Miała na sutku guz wielkości gęsiego jaja.

Podbielski zaproponował, by zaczekać ze śmiercionośnym zastrzykiem, dodawać natomiast wyżlicy do wody przez pewien czas dawkę preparatu z mikroelementami. Po tygodniu pies „ożył”, a guz wyraźnie zmalał. Pobrany wycinek wy kazał, że był to złośliwy nowotwór.

Właśnie wtedy sanitariusze namówili dr. Podbielskiego, by pojechał do ciężko chorej kobiety. Zapis w jej karcie szpitalnej brzmiał: „carcinoma corporis uteri” – rak macicy. Niewiasta nie podnosiła się już z łóżka, cier piała ostre bóle, głośno jęczała. Wcześniejsze naświetlania okazały się nieskuteczne. Głęboko poruszony nieszczęściem weterynarz, na mówił domowników, by w podawanej pacjent ce wodzie rozpuszczać pewną dawkę preparatu z mikroelementami. Już po trzech dniach przyjmowania TP-1 chora zaczęła sama wstawać, a bóle rychło ustąpiły. Żyła jeszcze – to wiadomość pewna, dokładnie sprawdzona – 17 lat, intensywnie przy tym zajmując się gospodarstwem.

Jako lekarz weterynarii nie miał prawa leczyć ludzi. Chciał więc sprawę skonfrontować z medycyną, zalegalizować swoją działalność. Miał nadzieję, że uda mu się dopiąć celu, gdyż nie czerpał z niej zysków. Pragnął jedynie, by to, do czego doszedł, służyło człowiekowi. Ale medycyna oficjalna nie kwapiła się z wyciągnięciem ku niemu ręki.

Nic wiedział, jak całą rzecz ruszyć z miejsca. Nawet jego przyjaciel – chirurg uznał sprawę za trudną. Pomógł jednak dotrzeć do Instytutu Onkologii w Warszawie.

– Tam odpowiedziano – wspomina dr Podbielski – że nie mogą sprawdzać na pacjentach środka, który nie został zbadany na myszkach, królikach itp. I na tym stanęło.

Potem pojawiła się realna szansa przełamania impulsu. Związane z nią nadzieje były tym większe, że przypadków powrotu do zdrowia – po stosowaniu preparatu z mikroelementami – było coraz więcej. Obserwacje dowodziły na przykład, iż ordynowane przez dr. Podbielskiego sole pierwiastków śladowych korzystnie wpływają na ogólną przemianę materii, okazują się pomocne przy niedokrwistości, schorzeniach przewodu pokarmowego i wielu innych dolegliwościach. W opracowaniu „Korzystne wyniki stosowania mikroelementów u zwierząt i ludzi” wyczerpująco udokumentował i przedstawił szesnaście takich przypadków. Oficjalna medycyna nadal jednak rygorystycznie broniła weterynarzowi wejścia na teren zawarowany jedynie dla niej.

I właśnie wtedy pojawił się wspomniany cień szansy. Ponieważ wszystkim zgłaszającym się doń chorym z nowotworami dr Podbielski – ordynując swoje preparaty bezwzględnie nakazywał równolegle leczenie w instytucie onkologii, niekiedy wręcz ich do tego zmuszając pod groźbą odmowy udostępnienia mikro elementów (wówczas już powstał drugi preparat TP-2, silniejszy i wzbogacony o kolejne składniki), kilka pacjentek z Gliwic, które wcześniej zawiesiły terapię w tamtejszym Instytucie Onkologii, pod wpływem „znachora” podjęło ją na nowo. Lekarze, do których się zgłosiły, nie potrafili ukryć zaskoczenia. Byli przekonani, że pacjentki te dawno nie żyją (ich teczki były odłożone na półkę). Kiedy zaś usłyszeli o zażywaniu mikroelementów dok tora z Międzyrzecza wystosowali do niego list zapraszający do współpracy. Podpisał go ówczesny dyrektor Oddziału Instytutu Onkologii w Gliwicach, dr J. S.

Niestety i tym razem skończyło się na niczym. Podbielskiego zapewniono wprawdzie o po parciu („Proszę nas, panie doktorze, nie przekonywać do pańskiej metody; my jesteśmy do niej przekonani na przykładzie naszych pacjentek”), jednak sprawa utknęła rychło w mar twym punkcie, gdyż uznano, że preparat trze ba najpierw gruntownie zbadać, a klinika miała trudności z otrzymaniem soli kobaltu, miedzi i żelaza w tzw. formie czystej. W końcu zaś okazało się, iż do przeprowadzenia badań brakuje odpowiednich warunków.

Podobnym fiaskiem skończyła się współpraca z Kliniką Endokrynologiczną Akademii Medycznej w Łodzi, gdzie wstępnie zgodzono się na eksperymenty, a później z nich zrezygnowano. Niemniej zdarzało się, że preparaty TP stosowano w klinikach.

Np. dyrektor szpitala w Wyrozębach – filii warszawskiego Instytutu Onkologii, gdzie umieszczano beznadziejnie chorych, tak pisał o tym 22 grudnia 19b6 r.: „Jednym z ważniejszych zagadnień w lecznictwie, jeszcze nie rozstrzygniętym, jest kwestia raka. Środki i zabiegi, jakimi w tych wypad kach medycyna dysponuje, są niedostateczne i zawodne, a często nawet niemożliwe do zastosowania. Nie wolno więc ustępować w poszukiwaniach ratunku dla nieszczęśliwych, opanowanych tą straszną chorobą. (…) W tej myśli, korzystając z dobrodziejstwa Pana Doktora Tadeusza Podbielskiego, który przedstawił mi lekarstwa jego pomysłu, po stanowiłem wykorzystać je dla swoich chorych rakowych, będących w stanie beznadziejnym. Ponieważ wspomniane preparaty mam dopiero miesiąc w toku badania, nic jeszcze pewnego nie mogę powiedzieć, jednak w dwóch przypadkach chorych rakowych po operacji żołądka i z guzem mózgu zaznaczyła się poprawa. Za to w dwóch wypadkach owrzodzenia żołądka u chorych z I 5-letnim cierpieniem stwierdziłem znakomitą popraw, graniczącą z wyzdrowieniem i to w bardzo krótkim czasie, ok. 3 tygodni. Badania (…) prowadzić będę nadal.”

Z listów do dr. Podbielskiego: „Otrzymałem w lipcu ub. r. komplet roztworów Pana Doktora od kolegi, z którym mieszkałem w jednym pokoju w sanatorium… Byłem bardzo poważnie chory na serce i ciśnienie tętnicze. Miałem dwa razy wylew krwi… Kilkakrotnie przeszedłem ataki serca, karetka pogotowia zabierała mnie do szpitala. Leżałem w sali reanimacyjnej. Od czasu, jak używam roztwory TP -1 i TP – 2 nic miałem ani jednego ataku serca, a ciśnienie utrzymuje się w normie.”

„Upłynęło już sporo czasu od chwili, kiedy byłam ze swoim mężem i kuzynem u Pana Doktora. Przyjmujemy preparat i są już duże postępy w naszym zdrowiu, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. Pijemy również pokrzywę i słomę owsianą, które zawierają naturalny kobalt. Będąc u Pana Doktora i widząc jakie procesje chorych Pana nawiedzają, mieliśmy łzy w oczach. Jest Pan szlachetnym człowiekiem i czyni Pan tyle dobrego dla ludzi chorych, którzy potrzebują Pana pomocy” (korespondencja z Kanady).

Z uzasadnienia wyroku sądu wojewódzkiego w sprawie dr Tadeusza Podbielskiego, oskarżonego o stosowanie niedozwolonych praktyk paramedycznych wbrew ustawie o za wodzie lekarza – wyroku, mocą którego sąd ten oddalił rewizję prokuratora od wcześniejszego orzeczenia sądu powiatowego umarzającego postępowanie:

„W dobie, gdy nie ma jeszcze pewnych i skutecznych środków przeciwnowotworowych, a dany środek jeszcze nie zalegalizowany – pomaga, sąd wojewódzki nie dopatruje się winy oskarżonego, mimo braku uprawnień medycznych (…) Umarzając postępowanie sąd pierwszej instancji kierował się m.in. tym, że oskarżony działał bezinteresownie, nie żądając zapłaty za stosowane preparaty, a kierował się pobudkami humanitarnymi, wierząc, że stosowane przez niego leki przynoszą ludziom ulgę, na co miał dowody w postaci licznych listów z podziękowaniami od chorych. Rewizja prokuratora nietrafnie przywiązuje wielką wagę do znajdującego się w aktach opracowania., sporządzonego przez prof. dr med. Jasińskiego, który nie jest w stanie kategorycznie wypowiedzieć się ery stosowane przez oskarżonego pierwiastki śladowe w postaci kobaltu i innych mikroelementów wpływały szkodliwie na zdrowie człowieka. Takiego twierdzenia nie można oprzeć na opinii zespołowej, albowiem z dopisku pod nią wynika, że sprawa stosowania mikroelementów i ich wpływu na wzrost nowotworów jest otwarta i że istnieją podstawy do naukowego badania hipotez T. Podbielskiego. Jeżeli w tej sytuacji aplikowane chorym mikroelementy przynosiły im ulgę (vide zeznania świadków oraz liczne listy dziękczynne, a nawet wy stawiane przez lekarzy recepty na specyfiki produkowane przez oskarżonego) (…), jeśli leczenie tych chorych poparte było doświadczeniami na zwierzętach, to trudno przyjąć, aby w działaniu oskarżonego mieściła się taka doza społecznego niebezpieczeństwa, by wy magało to jego represjonowania.

Wychodzono ze skóry, by udowodnić, że prowincjonalny lekarz weterynarii może chorym tylko zaszkodzić, a nie pomóc.

Trudno także zgodzić się z twierdzeniami rewizji prokuratora, że wysoka szkodliwość czynu oskarżonego wynika z faktu, iż chorzy, stosując środki aplikowane przez T. Podbielskiego, unikali leczenia szpitalnego. Właściwością człowieka chorego (…), w dodatku chorego na raka, jest ochrona swojego zdrowia. wszelkimi środkami, jakie są mu dostępne. Skoro do oskarżonego zgłaszali się ludzie nieuleczalnie chorzy i uzyskiwali po stosowaniu jego środka choćby chwilową poprawę, to trudno ocenić postawę oskarżonego jako godną potępienia przez prawo karne. Zwłaszcza, jeśli zważy się, że oskarżony każdorazowo doradzał chorym korzystanie z leczenia uspołecznionej służby zdrowia, traktując ordynowane przez siebie środki jako czynnik pomocniczy. Nie czynił on też żadnych starań, by pozyskiwać chorych.
Nie jest jego winą podawanie sensacyjnych wiadomości w prasie zielonogórskiej i poznańskiej, co spowodowało olbrzymi napływ ludzi do oskarżonego , i to nie tylko nieuświadomionych, lecz także osób piastujących wysokie stanowiska naukowe, wojskowe i inne.”

Ten mądry i dalekowzroczny wyrok, kładący kres represjom, jakim usiłowano poddać dr Podbielskiego, zapadł w 1968 r.

Czym są zatem w istocie – spytajmy – mikroelementy dr. Podbielskiego?

Najprościej byłoby powiedzieć, że nie jest to lek, lecz właśnie biogenny stymulator, który wzmacnia obronność organizmu oraz działa hamująco w przypadku infekcji oraz chorób wirusowych (przy żółtaczce zakaźnej wszczepiennej na przykład kuracja trwa przeciętnie kilka tygodni, natomiast – jeśli łączy się to z podawaniem preparatów TP – okres jej można skrócić do 10-14 dni.)

Kiedy dr Podbielski zaczynał stosować swoje preparaty, obserwując jak dzieciom opóźnionym w rozwoju wyrzynały się zęby, cofała łamliwość kości i zaczynały one chodzić, na brał przekonania, że ma do czynienia z za mkniętym cyklem: gleba – pasza – bydło – pokarm – człowiek. Od tamtego momentu dzieli go dziś czterdzieści lat. Lat nadziei i wytężonej pracy, podczas których „uderzał” do licznych klinik i sław medycznych, zabiegając o podjęcie kompleksowych badań, które mogłyby potwierdzić skuteczność soli kobaltu. Proponował, by przeprowadzić je m.in. na terenach, gdzie występuje niedobór kobaltu, aby dodawać go do soli kuchennej, tak jak się to robi z jodem. Usłyszał, że badania nad jodem trwały 20 lat…
Ograniczone z natury rzeczy badania laboratoryjne podejmował na własny koszt.

Uzyskane wyniki wskazywały na wpływ śladowych ilości kobaltu na przedłużenie okresu przeżycia myszy obciążonych spontanicznymi nowo tworami. Myszy, którym podawano roztwór soli kobaltowej nie chudły i do końca życia wykazywały normalną ruchliwość. Inne eksperymenty wskazywały, że preparaty dr Pod bielskiego wyraźnie wpływają na procesy oksydo-redukcyjne, na pełniejsze ukrwienie i to „lepszą” krwią, dzięki czemu walka organizmu z drążącą go chorobą, staje się skuteczniej sza.

Na szczególną uwagę zasługują badania preparatów T. Podbielskiego podjęte przed laty w Zakładzie Fizjologii Człowieka Instytutu Nauk Biologicznych AWF w Warszawie. Podczas nich przeprowadzono doświadczenia na stu pięćdziesięciu myszach. Gryzonie, którym uprzednio podawano chlorek kobaltowy – po odizolowaniu w szczelnie zamkniętych klatkach żyły czternaście minut, podczas gdy pozostałe tylko dziewięć minut. Podobne do świadczenia przeprowadził dr Podbielski z doc. Stanisławem Grabcem, ówczesnym kierownikiem Pracowni Biochemii i Biofizyki Zakładu Parazytologii PAN. W ich trakcie myszy poddawano dla odmiany działaniu mikrofal a długości dziewięciu centymetrów z magnetronu. Okazało się, że myszy, którym uprzednio aplikowano kobalt, zdychały po kilkunastu sekundach, inne natomiast żyły dwu-, a nawet trzykrotnie krócej. Świadczyło to o wyraźnym wzmocnieniu odporności żywego organizmu po zażyciu kobaltu.

Krótko o samych preparatach TP-1 i TP-2, które wzięły swoją nazwę od inicjałów imienia i nazwiska ich twórcy. Oba podawane są w płynie, w odpowiednim rozcieńczeniu i określonych dawkach. Ponadto przy schorzeniach dermatologicznych stosuje się specjalną maść i mydełko, będące uzupełnieniem kuracji.
Preparaty płynne można podawać doustnie, a z TP-2 robić również okłady na bolesne miejsca, płukania (np. gardła), inhalacje, lewatywy, irygacje (przy chorobach kobiecych i bezpłodności). Można także stosować delikatne smarowanie, a właściwie masaż
„energetyzujący” opuszkami palców.

W początkach lat siedemdziesiątych Tadeusz Podbielski obronił na Wydziale Weterynaryjnym Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu pracę doktorską właśnie z mikroelementów. W niczym nie ułatwiło mu to jednak starań o wprowadzenie jego preparatów do arsenału środków współczesnej medycyny. Obecnie skończył 89 lat, co siłą rzeczy ogranicza jego aktywność. Nadal jednak na miarę swoich sił i możliwości stara się wyjść na przeciw potrzebom cierpiących.

Nie żyjący już profesor Julian Aleksandrowicz, z którym kilkakrotnie rozmawiałam, rezultaty badań dr. Podbielskiego cenił wysoko, czemu zresztą dawał również wyraz w pub licznych wypowiedziach. Uważał je za bardzo istotne z punktu widzenia medycyny ekologicznej, której poświęcił wiele prac. Zaś docent Stanisław Grabiec w wywiadzie zamieszczonym w „Ekspresie Reporterów” (tekst Krzysztofa W. Kasprzyka „Mikroelementy Podbielskiego”) zauważył:

„Ten jego pierwszy preparat, chlorek kobaltowy, działa równie dobrze jak enzym, który z kolei jest zawsze białkiem. Ponieważ jednak białko musi być ze swej natury olbrzymią cząsteczką, toteż ulega denaturacji, trudniej przenika (…). Podczas gdy malutka cząsteczka, jaką jest chlorek kobaltowy, przenika bardzo łatwo i nie tak łatwo ulega zniszczeniu. Zresztą stwierdziliśmy – badając rzecz bardzo nowoczesnymi metodami, nawet emisją fotonową – niezwykle silną aktywację oksydoredukcyjną. Bardzo silną.”

Dziwny i uparty weterynarz z Międzyrzecza Wielkopolskiego, jedna z najciekawszych i najbardziej znaczących postaci w historii polskiej medycyny naturalnej – rzece to bezsporna – pomaga ludziom. Świadczą o tym listy od pacjentów, powiadamiających go o poprawie stanu zdrowia, do których nierzadko załączone są wyniki badań klinicznych. Oczywiście nie znaczy to, że preparaty TP są „dobre na wszystka”. Nie znaleziono, jak dotąd, specyfiku, który stanowiłby panaceum na każdą chorobę. Z drugiej jednak strony faktem pozo staje, że TP-1 i TP-2 pomogły wielu cho rym. Dlatego żal, że okupiona ogromnym wysiłkiem walka o ich oficjalny, leczniczy certyfikat ciągle jeszcze nie dobiegła końca.

Preparat drugiego obiegu, 1990 r.

9 kwietnia 2021 13:52

28.10.1990
GŁOS OPOZYCJI „VETO”

Preparat drugiego obiegu

W roku 1956 Tadeusz Podbielski nie był postacią jasną ideologicznie. Jego sukcesy uzdrowicielskie pozostawały wciąż niezrozumiałe dla oficjalnej administracji medycznej i … politycznej. Jawił się ludziom jako ktoś w połowie nawiedzony, a w połowie czarownik. Postać prawie metafizyczna, ignorowana lub wręcz znienawidzona przez lekarzy.

Trudno więc teraz dziwić się, że red. S. Grzędzielski, dziennika z ówczesnego „Głosu Wielkopolskiego”, zanim dotarł do domu Podbielskich w Międzyrzeczu; najpierw pojawił się u miejscowego sekretarza partii. – Jak … tu Was wygląda sytuacja gospodarcza towarzyszu? – padło pierwsze pytanie. Pytania następne dotyczyły szkół, sklepów, rolnictwa, wydajności z hektara, mleczności krów, kondycji ogólnej zwierząt, służby weterynaryjnej, aż wreszcie: …- towarzyszu sekretarzu, doszło do naszej redakcji – chrząkając nieporadnie, przystąpił Grzędzielski wreszcie do tematu, który go naprawdę interesował – że tu na naszym terenie – grasuje jakiś czarownik. Podbielski, czy jak mu tam …Twarz sekretarza stężała, w partyjnym oburzeniu. Dziennikarz nagle pożałował, że poruszył temat tabu. I wtedy….Panie!. – wrzasnął sekretarz. – To wcale nie czarownik! On mnie wyleczył ze wszystkich dolegliwości!

Temat ten jest już mocno ograny i liczy sobie tyle samo lat, ile historia komunizmu w Polsce, a poruszam go raz jeszcze tylko dlatego, że mimo ewidentnych potrzeb, w ciągu 45 lat, pomimo wielokrotnych starań, nikt kompetentny nie zdobył się na to, by sprawić aby lekarstwo spreparowane przez prywatnego Wytwórcę, doktora weterynarii Tadeusza Podbielskiego, znalazło się wreszcie w aptekach.

W trakcie różnego rodzaju zabiegów ze strony wynalazcy, tzw. oficjalne czynniki argumentowały, że treść preparatu, który proponuje doktor Podbielski, znajduje się przecież chociażby w Witaralu albo w związkach żelaza(np. Ascofer, Hemofer), które apteki sprzedają stosami.

Co najmniej zdziwienie budził we mnie niedawno fakt, kiedy to żona przyjaciela po czterech poronieniach, nie rokująca urodzenia dziecka, zdecydowała się na kurację preparatem doktora, na skutek czego stała wkrótce matką dwojga dzieci. To co ku powała przedtem w aptekach, nie pomagało. Kiedy zgłosiła się w jakiś czas później do lekarza z -wynikami badań laboratoryjnych, gdzie jak wół stało 3,5 miliona erytrocytów, otrzymała związki żelaza. Po każdej wizycie coraz silniejsze.

Po – dwóch miesiącach miała już 3,1 miliona erytrocytów. Zanosiło się na. niewątpliwą anemię. I znowu spróbowała, preparatu Podbielskiego. Po dwóch tygodniach poczuła się świetnie, a wynik bada nia był rewelacyjny – 4,5 miliona erytrocytów.
– No widzi pani, jak świetnie pomogły moje recepty! – zawołał- dumny z siebie lekarz faszerujący pacjentkę konwencjonalnymi lekami przez dwa miesiące.

Niech mu tam! Jak z tego widać mimo, że treść preparatu Podbielskiego znajduje się w Witaralu albo w związkach żelaza, niektóre organizmy ludzkie reagują akurat nie na to, co jest ogólnie dostępne.
Zaczęło się banalnie. W 1945 kapitana lekarza weterynarii Tadeusza Podbielskiego skierowano do Międzyrzecza na stanowisko powiatowego lekarza zwierząt. Już pierwsze wizytacje wiosek pokazały, z jak wielkimi kłopotami borykają się rolnicy. Otóż bydło nie chce jeść trawy, chudnie, traci mleko, w końcu choruje i pada. Podbielski próbuje różnych znanych sobie leków. Wszystko na nic. Pobiera próbki trawy i gleby, zawozi je do laboratorium. Badanie wykazuje istnienie różnych . związków chemicznych, ale brakuje miedzi, kobaltu i mang anu. Do swoich leków dodaje więc związki miedzi. Na nic. O kobalcie nie umie myśleć wszak w podręczniku farmakologii wyraźnie napisano, że kobalt to środek trujący i że stosuje go się w farbiarstwie. Zastosować coś ta kiego dla bydła? Przecież to samobójstwo! UB już i tak dreptało mu po piętach i pyta – co on tu robi, dlaczego krowy nadal chorują, dlaczego nie ma mleka. Podbielski ma więc szanse – zarobić na opinię wroga ludu. Jeżeli mu coś nie tak, wyjdzie i po jego lekach kilka krów padnie, to z pewnością zostanie aresztowany jako agent amerykańskiego imperiali zmu, który tępi socjalistyczne krowy.

Podbielski decyduje się więc na eksperyment na samym. sobie. Robi mieszankę z do datkiem kobaltu i wypija ją po kolacji. Przerażona małżonka nie wie, co robić, potem sama wypija drugą porcję.
O poranku budzą się oboje w wyjątkowo dobrych nastrojach. Oznacza to, że można za ryzykować również z krowami. Na wszelki wypadek wydaje lekarstwo bezpłatnie, aby później nie posądzono go, że nie dosyć że ukatrupił krowę to jeszcze wziął za to pieniądze?

Czas leci, krowy mają się z dnia na dzień coraz lepiej. Szybko wyszło na jaw że w rodzinach też ze zdrowiem niedobrze a już najgorzej wyglądają dzieci. Wzdęte brzuchy, obstrukcje, białaczki. Dzieci otrzymują więc „krowi preparat”, -który szybko poprawia zdrowie.

Wpada raz znajomy oficer, niosąc bliską śmierci wyżlicę i prosi o uśpienie suki, która na sutku miała guz, wielkości pięści. Zamiast uśpić, Podbielski daje jej miskę z z wodą, uzupełnioną swoim nowym lekiem. Po dwóch tygodniach suka już skacze, a guz zmniejszył się kilkakrotnie.

Któryś z pielęgniarzy wspomniał o swojej sąsiadce, którą właśnie odtransportowano ze szpitala do domu. Ma raka macicy z przerzutami. Przywieziono ją w zasadzie tylko po to, by nie umarła w szpitalu.

Psu pomogło – stwierdził pielęgniarz – więc może i jej się polepszy. Doktor przykazał więc córce chorej, aby dolewała matce lekarstwo do wody. Żyła już niedługo – przypomina sobie Tadeusz Podbielski. – siedemnaście lat.

W gabinecie doktora Podbielskiego leży na półce album, pełen makabrycznej wprost dokumentacji. Oglądam fotografię – przedstawiającą kogoś z nogą, jak gdyby z kaset video o „Zombi”. Kobieta żyje, ale noga….Tylko ciąć! Podobno, kiedy pacjentkę wniesiono do mieszkania doktora i odwinięto bandaże, trzeba było natychmiast otwierać wszystkie okna, bo opiekunowie łącznie z gospodarzem o mało nie udusili się z zaduchu.

Oglądam tę samą osobę na innej, fotografii, zrobionej w kilka miesięcy później. Nie! Cu du nie opowiem, palce zaznaczają się zaledwie śladowo, na poprzednim zdjęcie już ich nie było, ale noga jest i chodzić na niej można. Zagoiło się wszystko. Na specjalnej sesji naukowej pacjentka sama referowała swój przypadek.

Następne dwa zdjęcia. Dziewczynka 3-letnia z guzem mózgu. Operować? Lekarze nic dają żadnej gwarancji. Drugie zdjęcie pokazuje tę samą dziewczynę w stroju ślubnym. Podpis: „W dowód serdecznej wdzięczności za życie. To już 23 lata jak żyję dzięki Pańskiemu preparatowi. Słupca 1989”.

Dokumentacja lekarska i zdjęcia pokazują ludzi, którzy powinni umrzeć. Powinni, bo oficjalna medycyna nie była w stanie ich wy leczyć. Żyją można rzec – nieoficjalnie dzięki preparatowi doktora Podbielskiego.
Oglądam wpisy do księgi pamiątkowej:

„Panu doktorowi Tadeuszowi Podbielskiemu wdzięczny za trzyletnią życzliwą opiekę, 15.05.1974. Melchior Wańkowicz”. Prosił o dwa lata życia – wtrąca doktor. – Dostał trzy.

„Państwu Podbielskim z podziękowaniem za pomoc w utrzymywaniu mojego życia. 4.9.1984. Michał Żymierski marszałek Polski”

„Wyrazy wdzięczności 5.7.1984 – prezes Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości z Hagi, Bohdan Winiarski”

Czytam list z kwietnia br. napisany przez lekarkę zatrudnioną w polskiej misji wśród trędowatych, w Indiach. Cytuję fragment: „Twarz pacjentki w czasie choroby wyglądała bardzo brzydko widziałam twarz starej zniszczonej kobiety. Tak zniekształciła ją choroba. Pacjentka, przestała w końcu brać leki, gdyż doszła do wniosku, że i tak nic jej nie pomoże. W tym beznadziejnym stanie zastosowałam Pański preparat. Po jakimś czasie nastąpiła niesamowita zamiana. Była to twarz nieprawdopodobnie młodej Hinduski”

Zdjęcia rodzinne stanowią kawałek historii Polski. Doktor ma 88 lat. Jest więc co wspominać. Ze Stefanem Wyszyńskim późniejszym prymasem Polski, chodzili w 1916 do jednej klasy w gimnazjum w Łomży. Trudno też zliczyć ludzi ze świecznika, którzy byli pacjentami doktora.

Po reportażu-telewizyjnym w 1985 do mieszkania Podbielskich zgłaszało się dziennie 3 tysiące osób. Wiele spośród nich przyjeżdżało „na wszelki wypadek”. Klękali na ulicy, błagali o przyjęcie. Rozchorowali się wtedy oboje. Nie wytrzymali naporu tłumów. Sława preparatów Podbielskiego rozpowszechniła się na całą Polskę. A państwowe laboratoria w dalszym ciągu nie kwapią się przebadać dokładnie leku. Przebadać i wrzucić na taśmę produkcyjną mimo, że na tej, produkcji można zrobić ogromny interes. Bez wydania grosza na reklamę.!

60 rocznica ślubu Państwa Podbielskich, 1993 r.

9 kwietnia 2021 13:52

KURIER MIĘDZYRZECKI
Luty 93

Państwu Zofii i Tadeuszowi Podbielskim z okazji wspaniałego jubileuszu 60 rocznicy ślubu, wiele zdrowia życzy

„Kurier Międzyrzecki”

60 lat temu, 25 lutego 1933 roku stanęli na ślubnym kobiercu
Zofia i Tadeusz Podbielscy. Z tej okazji wszystkiego najlepszego
i długich lat życia w szczęściu i zdrowiu życzy rodzina.

Jubileusz dr. Tadeusza Podbielskiego, 1983 r.

9 kwietnia 2021 13:51

1983.03.28
Jubileusz dr. Tadeusza Podbielskiego
GAZETA LUBUSKA

W ubiegłą sobotę, 26 marca, znany w kraju i za granicą, dr nauk wet. Tadeusz Podbielski z Międzyrzecza, ukończył 80 lat życia. Przedtem obchodził pięćdziesięciolecie po życia małżeńskiego, z dotrzymującą mu kroku, również w pracy naukowej, panią Zofią.

Piękny podarek w przed dzień ukończenia osiemdziesięciu lat życia zgotowało grono kolegów. przyjaciół i wychowanków, zrzeszonych w Lubuskim Oddziale Polskiego Towarzystwa Nauk -Weterynaryjnych W międzyrzeckim Zamku, w pięknej oprawie zabytków i dowodów Polsko ści tej ziemi, odbyło się po siedzenie naukowe Oddziału PTNW, a jego przebieg i wy głoszone referaty, były nie mal bez reszty poświęcone o sobie jubilata.
Referaty wygłosili:
– lek. wet. Adolf Januszewski z Pozna nia pt:: .,Radiestezja w weterynarii”.
– lek: wet. Roman Gąsiorowski – prezes Zarządu Oddziału Zrzeszenia Lekarzy i Techników Weterynarii w Gorzowie, pt ; .,80 lat dr, nauk weterynaryjnych Tadeusza Podbielskiego”,
– doc dr hab. Stanisława Grabca z Inst. Parazytologii PAN w Warszawie, przewodniczący Zarządu Oddziału PTNW dr Witold Schering pt.: „Wyniki nie których badań eksperymentalnych dr Tadeusza Podbielskiego,..

Były też dyplomy medale i słowa podzięki za współpracę, dobre kierowanie pierwszy mi krokami młodszych kolegów, w czasach, gdy był powiatowym lekarzem weterynarii w byłym powiecie Międzyrzecz. Wyświetlono także film, zrealizowany przez łódzką Wytwórnię Filmów oświatowych, o życiu i pracy zawodowej i twórczej dr T. Podbielskiego. Były także słowa uznania i zachęty do dalszej wytrwałej pracy społecznej, składane przez gospodarza miasta Międzyrzecza, bo wiem zarówno jubilat jak i jego żona czynnie uczestniczą w działalności społecznych organizacji pracujących na rzecz miasta.

Dr Tadeusz Podbielski powiedział na tej uroczystości: – Serdecznie Wam dziękuję za te iście synowskie gratulacje. Nie czuję się stary, nie dopalam życia na lenistwie, nie pędzę za zyskiem. W tej chwili jestem w kontakcie z naukowcami lotnictwa i naszym kosmonautą Mirosławem Hermaszewskim, bo pragnę stwierdzić wpływ chlorku kobaltowego na zdrowie i samopoczucie ludzi przebywających w kosmosie. Jestem też w kontakcie z naukowcami Polskiej Akademii Nauk. Chcę sprawdzić wpływ soli kobaltu na życie ryb. Już w maju zaczniemy je podawać w karmie dla ryb.

T. Podbielski mówił też o wielu przypadkach wzmocnienia organizmów ludzkich i przedłużaniu życia nieuleczalnie chorych, którym pomagał, podając im chlorek kobaltowy i mikroelementy. Mówił także – o swoich doświadczeniach z przekazywaniem cho rym bioprądów.

Eksperymenty, praktyka i teoria dr T. Podbielskiego nie doczekały się oficjalnego uznania w medycynie. Mimo to wszędzie tam, gdzie się po jawi otaczają go ludzie spragnieni pomocy w różnych dolegliwościach. Jego sukcesem jest to, że może im pomagać bez przeszkód. W pamiętnym czasie, gdy wytoczono mu sprawę za nielegalne leczenie bez uprawnień lekarza medycyny, nie stwierdzono, by komukolwiek swymi praktykami zaszkodził.

Dowody autentycznej po mocy chorym ludziom pokazano we wspomnianym już: filmie, który niebawem znajdzie się, po międzyrzeckiej premierze, na ekranach polskich kin.

H.S